Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Słyszy pan marszałek? To są jej własne słowa, ja o tem wiem przez jej sługi, bo ona gada głośno i nie wstydzi się. Mazurowicz rwał się już do cybucha, ale się zląkł, jak mu coś powiedziała. Tam sądny dzień.
Tu Szmul zbliżył się do stołu i pochylił ku marszałkowi, który słuchał i uszom swym nie wierzył, zniżył głos i począł, oglądając się:
— No, kiedy już o tem mowa, to co ja mam taić? Nie byłbym zagadał, ale przecie na to radzić potrzeba, a tu nikt nie potrafi, chyba pan jeden może. Pan marszałek myśli, że to się z naszym panem Henrykiem skończyło?
— A cóż może być? on leży przecie chory — przerwał pan Bolesław.
— Tak, on leży chory... to prawda; ale jemu tam listy codzień noszą i wożą. Ona sobie drogę znalazła. On do niej pisuje codzień i ona do niego. Pan Julek o tem wie, tylko siostra nie, bo oni się tej siostry boją. Gdyby nie ona... kto wie, gorzejby było. Chłopcy, zwyczajnie młode; im się zdaje wszystko w porządku, a z tego może być drugie i straszniejsze jeszcze nieszczęście.
— Lecz skądże pan wiesz o tem? — zapytał zdumiony marszałek.
— Ja muszę wiedzieć o wszystkiem — westchnął stary. — Czy chcę, czy nie chcę, to mnie ludzie wszystko do ucha przyniosą. A tak samo jak ja, wie może niejeden. Mazurowicza nie lubi nikt i wszyscy się cieszą z tego, że on sobie włosy z głowy wyrywa. Na dole w restauracji kapitan Pupart o tem gada, młodzież w ręce klaszcze i cieszy się, jak z najlepszego figla. Oni tylko Pana Boga proszą, żeby pan Henryk wyzdrowiał; jemu wszyscy pomagać gotowi, żeby się głupstwo zrobiło. Mazurowicz domyślać się musi; a trzeba go znać: to bydlę, ale wściekłe; może napaść w lesie, na drodze i zabić.
Zamyślony marszałek nie mówił słowa.