Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

jąc się, głowę ku niemu zwróciła. Żyd podniósł jarmułkę i nisko się skłonił.
— Jak się masz, panie Szmul, jak się masz? Proszę tu bliżej do mnie — przemówiła starościna. — Słyszałam, że byłeś chory.
Trochę klapiąc patynkami, ale usiłując iść jak najciszej, Szmul przystąpił, a Piotruska, cofnąwszy się, zrobiła mu miejsce i wskazała, aby podsunął się bliżej. Ochrypły był i cichym odezwał się głosem:
— Zwyczajnie, jasna pani, starość nie radość. Trochę po kościach łamało, wiatr mnie znać zawiał, tom musiał kilka dni w domu przesiedzieć. Dziękuję jaśnie pani za dobre słowo. Jam już zdrów, chwalić Boga za wszystko. A cóż tu u jaśnie pani słychać?
Spojrzał na Piotruską, która mu rękami, nic nie mówiąc, wskazała siedzącą i poczęła głową trząść. Starościna ze spuszczonemi oczyma milczała.
— Po staremu, mój panie Szmul — odezwała się, poczekawszy. — U mnie zawsze jedno: cisza, smutek, pustka...
Żyd głową kręcił, słuchając.
— Ale zdrowa jaśnie pani?
— Alboż to zdrowiem nazwać można? — cicho odpowiedziała starościna.
Klucznica wtrąciła się do rozmowy.
— Pani starościna możeby się kawy napiła?
Nie otrzymała na to odpowiedzi, bo staruszka zapewne i pytania nie słyszała; korzystając więc z milczenia, które wzięła za przyzwolenie, Piotruska żywo potoczyła się ku drzwiom.
Szmul, na lasce podparty, pozostał, stojąc naprzeciw gospodyni i gładząc machinalnie piękną swą, siwą brodę.
— Ja — odezwał się, cedząc wyrazy nieśmiało — przyszedłem się dowiedzieć... może... może... czego potrzeba.
— O nie, nie! mój dobry, poczciwy Szmulu, Bóg zapłać — przerwała staruszka. — Ja bardzo mało po-