Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

słuchała, mówić z tobą otwarcie nie mogłem. Ja wiem o wszystkiem...
— O czem?
— Henryk odbiera listy od Mazurowiczowej.
Julek się zaczerwienił.
— Ja o tem nic nie wiem.
— Ty je przynosisz.
Chłopak kłamać nie umiał.
— No, gdyby i tak było... Oni się kochają; onby umarł, żeby od niej nie miał wiadomości, a ja miałbym bratu nie posłużyć?
— Ale czy to się godzi?
Julek popatrzył na wuja długo i uśmiechnął się. Byli z sobą dosyć poufale... zbliżył mu się do ucha.
— Wujaszku, — rzekł — a pani Krawczyńska?
Zerwał się marszałek, trochę obrażony.
— Co ty tam pleciesz! — zawołał. — Wiesz, na co się Henryk naraża i ty jego? Na śmierć! Mazurowicz o wszystkiem wie i przy pierwszej sposobności nie bić się, ale zabić gotów.
Spoważniał Julek.
— Ja na to nie poradzę — rzekł. — Henryczka nic na świecie wstrzymać nie może: żaden strach, żadne niebezpieczeństwo.
— Słyszałeś o liście, który był przyczyną śmierci babki?
— Wiem, coś o nim mówiono.
— Pisał go Mazurowicz — to pewna. Nikczemnik, który śmiał rzucić się na starą, biedną, szanowaną powszechnie osobę, nie zawaha się...
Julkowi oczy zapałały.
— Mazurowicz, on był przyczyną śmierci babki? Dobrze wiedzieć, kochany wuju... dobrze wiedzieć, bo się przyjdzie porachować z tym panem. Henrysia uczynił nieszczęśliwym, skaleczył go. Babci śmierci był przyczyną; jużci mu to bezkarnie ujść nie może.
Marszałek, który spodziewał się naprawić, postrzegł, że popsuł sprawę; począł więc prosić i zakli-