niedorzeczności, wad, zdrożności. Do prawdy fałsz się domieszał... prysnęli przyjaciele domu i znikli. W miarę jak majątek się zmniejszał, interesa stawały trudniejsze, usuwało się sąsiedztwo, i ludzie przestali przyznawać się do dawnych stosunków. Nabywać się tylko starano rozprzedawane folwarki, jak można było najtaniej.
— Nie skorzystam ja, skorzysta drugi... to daremna rzecz; wolę przecie sam wziąć tanio, co się ma innemu dostać.
Tak mówili wszyscy.
Horyszkowie dziwnie byli nieporadni i zaślepieni; szli do zguby, jakby fatalizmem pchani, nie umiejąc się bronić, a wkońcu z rodzajem bezmyślnej rozpaczy.
Kto nie potrafił naówczas z ruiny skorzystać, stawał się nieprzyjacielem jawnym. Zmyślano dziwy na rodzinę, której największą winą było to, że nie umiała wyrzec się w porę swego dawnego stanowiska, odwołać do skrzętności i pracy, przyznać do zubożenia i pracować, aby mu zaradzić. Do ostatniej chwili wyglądano jakiegoś cudu Opatrzności, sukcesji niespodzianej, wielkiego losu na loterji, bodaj odkrycia zakopanego skarbu, nie umiejąc tylko rachować na siebie i własne siły.
Odstąpienie dawnych przyjaciół musiało zrodzić żal i narzekania, a z tego urosło rozdrażnienie obustronne. W chwili śmierci starościny Horyszkowie nie mieli, oprócz księdza Kulebiaki i Szmula, nikogo, coby się mógł nazwać przyjacielem domu i pozostałej rodziny. Zacny doktór Hordziszewski, który poważał wielce pannę Cecylję, chłopców zawsze jeszcze nazywał trutniami i był tego przekonania, że to marnie poginie.
Mniejszaby o to było jeszcze, że na przyjaciołach zbywało, gdyby miłość Henryka nie rozbudziła nienawiści. Stary Sławczyński jemu przypisywał domowe swe nieszczęścia, nieznośne pożycie córki z zięciem, a zajadły Mazurowicz podżegał go jeszcze, wiedząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/183
Ta strona została skorygowana.