Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

lub domyślając się stosunków żony i kładąc staremu w uszy nieustannie, że się tego paskudztwa z powiatu pozbyć potrzeba. Mazurowicz nie miał tam jednak wielkiego miru między ludźmi i sam nie mógł nic; odgrażał się tylko, że przy pierwszej sposobności w łeb palnie Henrykowi.
— Tak, tak — odpowiadał Sławczyński — i pójdziesz do turmy, do kryminału. Tu trzeba sobie radzić inaczej, aby to śmiecie wyforować.
— Niechże ojciec radzi, — wołał Mazurowicz — bo, jak Boga kocham, byle ozdrowiał, a na oczy mi się nawinął, nie wytrzymam...
— Milczałbyś — bąkał stary. — Co to za gadanina! At, w głowie jak w Pacanowie... pleciesz, sam nie wiesz co. Mnie to zostaw.
Rad też nierad, zięć musiał zdać na teścia owo wyforowanie z powiatu Horyszków. Byłby może wreszcie gniewom i zemście sfolgował, ale żona przy każdej sposobności drażniła go nie do zniesienia. Stał się pośmiewiskiem ludzi; nie śmiał nikogo do domu zaprosić, bo mu sceny wyprawiała przy gościach. Wszystko to szło na rachunek Henryka. Gdy się na niego odgrażał przed żoną, to mu odpowiadała:
— Ja jego znałam i kochałam wprzódy, niż się tu pan Mazurowicz zjawił; on do waćpana żal może mieć, a nie pan do niego. Pocoś sam biedy szukał, zabierając gwałtem, co się komu innemu należało.
Obchodzenie się żony, która męża nigdy prawie inaczej nie zwała, tylko panem, i okazywała mu wzgardę, do wściekłości go doprowadzało. Ojciec się odgrażał, matka, już trochę przestraszona, starała się ułagodzić córkę — ale wszystko to za późno przychodziło. Pani Hanna, raz wszedłszy na tę drogę, egzaltowała się swoim heroizmem coraz bardziej. Stary Sławczyński i Mazurowicz nie widzieli innej rady, tylko „tych Horyszków precz stąd wymieść... precz!“
Stary Sławczyński był to szlachcic-dorobkiewicz w całem znaczeniu tego wyrazu, bo nietylko majątku,