Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

trzebuję, dla siebie tak jak nic... ale miałabym w istocie prośbę do ciebie, uczyniłbyś mi łaskę...
Żyd, usłyszawszy ten wyraz, żachnął się.
— A! — rzekł, chudą rękę kładąc na piersiach — to jaśnie pani mi łaskę zrobi, jeśli sobie czem służyć pozwoli.
— Prosiłabym cię o wielką przysługę, — dokończyła starościna — ażebyś się dowiedział na poczcie, bom bardzo dawno nie miała listu od Cecylki. Jestem o nią niespokojna. Piotruska się skarży na roznosiciela. On tam o nas niewiele dba... list może gdzie zarzucony leży, a mnie on tak potrzebny! Ty wiesz, mój dobry Szmulu, jak mi się to poczciwe dziecko wyrwało z domu, a sześć lat go nie widziałam... sześć lat!
Szmul, trzęsąc głową, powtórzył:
— Sześć lat!
Zamilkli.
— Niech jaśnie pani będzie spokojna — dorzucił po krótkim przestanku. — Ja pójdę do samego pocztmajstra, ja z nim jestem dobrze. Jeżeli list na poczcie zależał, to go dziś jeszcze wyszukają i zaraz przyniosą.
— Ale nie fatygujże się sam.
— Ach, co za fatyga? — zawołał Szmul — albo to tak od miasteczka daleko? U mnie też, chwalić Boga, jest kogo posłać, wnuków jak maku!
I powtórzył swoje „chwalić Boga“, nie z nałogu, ale z pobożności, bo miał zwyczaj tym wyrazem w szczęściu i w biedzie poczynać i kończyć.
Starościna spojrzała nań ukradkiem.
— Mój Boże, — odezwała się — ty o swoich wnuków, choć ich więcej masz, nie troszczysz się, jak ja. Dla ciebie one błogosławieństwem Bożem, a dla mnie taką troską!
Sparty na kiju, Żyd jakiś czas milczał. Zdawał się namyślać, co odpowiedzieć, aby przykrego czegoś nie przypomnieć.
— Niech to jaśnie pani nie obraża — rzekł zwolna,