Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

— A jużciż, a jużciż! nie bez tego, gdy potrzeba! — rzekł poważnie sędzia. — Toć tu nie o żadne oszukaństwo chodzi, tylko o formalność. Z czystem sumieniem... słowo daję, z czystem sumieniem!
— Ale gorsza jest rzecz — rzekł cicho sekretarz. — Mieszczanie mają pretensję do masy. A przy ostatniej eksdywizji to, co się pozostało Horyszkom, uwolniono od wszelkich ciężarów, masa je wzięła na siebie... więc — dokończył — kto odpowiada? pan, co jesteś nabywcą części majątku, no i drudzy.
Sławczyński się za głowę pochwycił i podskoczył do góry.
— A niechże piorun trzaśnie! Tośmy gotowi beknąć, jak się mieszczanie obudzą.
— Katże to wiedział, jak sprawa stoi! — zawołał sekretarz z miną kondolencyjną. — Właśnie z waszego rozkazu, mówiąc z burmistrzem, mimowolnie...
Sławczyński aż się zerwał od stołu i począł chodzić po izbie wielkiemi krokami.
— A toby dopiero było, żebym sam sobie takie gody wyprawił... Ale szczęściem jest przedawnienie.
— Tak, — odparł Machczeńko — aleś pan przecie uznał, że z czystem sumieniem możnaby...
Sławczyński wybuchnął.
— Jam to powiedział? ja? Jakto, akta fałszować?... wszak to nie co innego... akta fałszować?
Machczeńko parsknął śmiechem, aż zaniósł się, ale sędzia nie miał najmniejszej ochoty mu wtórować; kręcił głową i koło szyi coś poprawiał. Szczęściem chłodnik przyniesiono.
— Ale asindziej — odezwał się po chwili Sławczyński — nie mówił burmistrzowi nic, kto, co, jak... o mnie?
— Owszem, wspomniałem mu, że sędziabyś ich pretensje mógł przejąć.
— To się źle stało, — mruknął markotno Sławczyński — bardzo źle!