Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

liła ruszyć jednej nawet cegły. Klucze od tych wszystkich pustek były przy Piotruskiej.
Zaprosiwszy Julka do pomocy, panna Cecylja poszła po nie do starej sługi. Ta już kręciła się w kuchni, ust, jak zwykle, nie zamykając i gderząc na dziewczynę.
— A to mnie Pan Bóg pokarał takim leniuchem, śpiochem i mrukiem, jak ty jesteś. Jak do muzyki, na chichotki... o, to aż się oczy śmieją... a do roboty... chora. Dam ja ci choroby, dam!
Wtem Julek wszedł, prosząc o klucze.
Piotruska nie zrozumiała jakie, a gdy się dowiedziała, że miano obchodzić pałac, trwoga ją ogarnęła i łzy się puściły.
— Niech idą, niech rewidują wszystkie zakamarki, niech sobie robią, co chcą... dziej się wola Boża! Ja już nie poradzę! Wywrócą pałac do góry nogami. Młodym w głowie świta... Ale ja tego nie ścierpię... niech lepiej oczy moje nie oglądają, jak się pastwić będą. Pójdę do szpitala, za jałmużną, gdzie bądź — aby na to nie patrzyć... Ledwie ją do grobu złożyli...
Zaczęła głową trząść i płakać, zapomniawszy nawet o dziewczynie, która, ujrzawszy ją we łzach, sama też się rozpłakała, nie wiedząc czego.
Julek, któremu nigdy na myśl nie przyszło, żeby coś około pałacu przedsiębrać można, zadziwił się, słysząc Cecylję mówiącą tak śmiało o sprzedaniu spustoszonych skrzydeł, poprawieniu środka, uporządkowaniu wszystkiego. Bo i ogród i dziedzińce potrzebowały ogrodzenia, i dachy nowego pokrycia. Boczne gmachy były w takim stanie, iż o zachowaniu ich pomyśleć nie było można. Z wyjątkiem sal, na magazyn najętych, zaciekało wszędzie, sufity poopadały, a belki wisiały nad głowami, grożąc upadkiem. Posadzki ktoś powydzierał; pokradziono, co tylko się spieniężyć dało; żelazo nawet, tkwiące gdzie niegdzie w ścianach, powyrywano z nich dawno. Dla ocalenia reszty należało tę chorą część ciała poświęcić.