Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

— Moje nazwisko powie panu, z czem przychodzę — odezwała się, wlepiając w niego oczy. — Jestem Cecylja Horyszko.
Sławczyński zmieszał się nieco. Schwyciło go to niespodzianie. Oczy spuścił i sparł się o stół, nie wiedząc jeszcze, jaki przybrać ton i postawę.
— To cóż, — odparł — to cóż?
— Może być, żeśmy przed panem zawinili, — zaczęła Cecylja — aleśmy odpokutowali za to ciężko. Pragniesz pan jeszcze zemsty nad nami, chcesz nas zgubić, wydziedziczyć, wygnać, wiedząc, że jesteśmy bezbronni i biedni. Panie sędzio, czy to po chrześcijańsku?
— A, to waćpanna mnie będziesz uczyła moralności chrześcijańskiej? — podchwycił, zaczynając się burzyć, sędzia.
— Nie chcę pana uczyć, chcę ją panu tylko przypomnieć i chcę upokorzona prosić go za moją rodziną.
Sędzia się trochę zadumał.
— Ja nie potrzebuję przypominania żadnego, a co mam raz postanowionem, tego u mnie nikt nie odprosi. Cóż to, nie wolno mi kupić, co się podoba, kiedy jest do sprzedania? Mam tym łaski świadczyć, co mi życie struli? Nie, z tego nie będzie nic. Proszę mi dać pokój.
Odstąpił od stołu w głąb izby na kilka kroków.
— Panie sędzio, — zaczęła Cecylja — mój brat oddala się z tych stron... wyjedzie, na to mu słowo daję.
— Wy wszyscy stąd precz pójdziecie — wybuchnął przypomnieniem Henryka rozdrażniony Sławczyński. — Tak jest, ja was wszystkich stąd precz wyrzucę. Szeroki świat... nabroiliście tu, więc idźcie gdzie indziej, gdzie was jeszcze nie znają. Z Panem Bogiem!
Cecylja wlepiła w niego oczy. Spojrzał na nią i musiał wzrok spuścić.