Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

— Panie sędzio, — zawołała — jeszcze raz was proszę: nie bierzcie na sumienie nieszczęścia rodziny.
— Biorę, biorę, wezmę... nie zlęknę się tego. Na sumieniu jestem czysty, a ludzie mi podziękują, gdy się pozbędziem stąd tych, co nam czynili zakałę.
Cecylja potrzebowała całej mocy ducha, aby te w oczy sobie rzucane obelgi wytrzymać. Kilka razy chciała się już cofnąć, lecz zdało się jej, że jeszcze niedosyć uczyniła.
— Bóg nas wszystkich sądzić będzie, — rzekła — pamiętajcie o tem. Nie jesteśmy może tak bezbronni, tak osieroceni, jak się wam zdaje; za uciśnionymi przemówią ludzkie serca... odezwie się wasze własne sumienie, do którego się jeszcze raz odwołuję... Henryk winien, tak jest, — dodała — ale on nie byłby na taki krok się odważył, gdyby go nie ośmielono. Niedosyć wam, żeście zabili naszę babkę...
— My? — zakrzyczał sędzia, rzucając się — my?
— List bezimienny świadczy, rękę poznać łatwo. Przy tym liście, odebrawszy go, skonała — mówiła Cecylja. — Ten list, jako dowód, chowam...
— Ja o liście żadnym nie wiem nic, — ponuro odparł sędzia — ja do was żadnych listów nie pisałem.
Widać po nim było zakłopotanie pewne... lecz wnet gniew go ogarnął znowu.
— My — zawołał — razem żyć tu nie możemy... albo wam, albo mnie ustąpić stąd trzeba... Idźcie w świat! Dobrodziejstwo wam czynię... Weźmiecie się przynajmniej do pracy. Tu robić niema co, a w pustce pomrzecie z głodu.
— Zostawcie to nam — odrzekła spokojnie Cecylja.
Sławczyński, burcząc, chodził w kącie izby.
— Ale proszęż mnie do ostateczności nie przyprowadzać — rzekł, zwracając się. — Waćpanna tu nie wyprosisz nic, nie pomoże żadne zaklęcie... Nie ustąpię... dosyć!