I wskazał na drzwi.
Cecylja nie ruszała się z miejsca.
— O nic już nie proszę — rzekła. — Zrobiłam to, co mi nakazywał obowiązek; poniżyłam się aż do błagania człowieka bez serca i bez litości. Jest Bóg, on rozsądzi między wami a nami, między uciśnionymi a tym, co zna zemstę tylko. Wspomnisz pan może kiedyś tę godzinę i pożałujesz jej, bo mocniejsza od naszej dłoń pomści się za nas.
Wyrazy te, wymówione uroczyście, podziałały na starego: spuścił głowę i zawahał się; ale w tejże chwili podniósł ją i wybuchnął głośniej a zapalczywiej, niż wprzódy:
— Uwolnijże mnie waćpanna od nauki i od proroctw! — krzyknął. — Cóż to jest znowu? Nie nawrócisz mnie waćpanna, a zmusisz tylko do powiedzenia jej jeszcze czego nieprzyjemnego.
— Chciałabym to posłyszeć, — zawołała Cecylja — aby wypić kielich swój do kropli. — Proszęż nie oszczędzać mnie.
Sławczyński spojrzał; zdawało się, że zacznie mówić, ale się zawstydził.
— To osobliwsza pretensja — począł nawpół sam do siebie. — Co ja mam za powód ustępowania waćpaństwu? Ja ich nie znam dziś i znać nie chcę. Na tem koniec.
Cesia zarzuciła na twarz zasłonę. Nie odzywała się już wcale i, powolnym krokiem ku drzwiom postępując, wyszła.
Sławczyński pozostał w miejscu, nierad z siebie widocznie i podrażniony; chwycił się za głowę, strzepnął rękami, pośpieszył ku drzwiom i z pasją je zatrzasnął. Potem, sapiąc, wrócił ku kanapie i siadł na niej, podpierając się łokciami na stole.
— Niech gadają, niech wygadują... Jak ich tu nie stanie, zapomni się wszystko. Byłbym głupi, żebym ustąpił. Poco? naco? dlaczego? niech giną... niech giną!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/205
Ta strona została skorygowana.