Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

Pomimo tych urywanych wyrazów, twarz jego zmieniona, rysy przeciągnięte, ręce drżące, oczy zbłąkane dowodziły, że z tem sumieniem, do którego się odwoływała Cecylja, nie był w zgodzie zupełnej.
— Mazurowicz ten list pisał do starościny, — bąknął sam do siebie — głupie chłopisko! Żeby był dał komu przepisać. A to się oni z tym dokumentem nosić będą... Marszałek go w ręce dostanie, to sprawa brzydka. Z Mazurowicza ekonom dobry, niema co mówić, ale głowa do pozłoty, a zapalczywe licho. Lecz tem ci bardziej ustąpić nie można, bo myśleliby, żeśmy się zlękli. Marszałek znowu tak bardzo ich bronić i za nimi ujmować się nie będzie. Jemu też z tem na rękę pewnie, że się utrapionej opieki i wydatku pozbędzie. Chybabym go nie znał. — I po namyśle dodał: — Co się stało, to się stało... Precz stąd! i będziemy pokój święty mieli... a jak ich nie stanie, to się to wszystko zatrze i pogoi. Jużci bez krzyku być nie mogło i bez lamentu, ale ktoby tam tego słuchał? Niech ruszają w świat!
Całej tej rozmowy mimowolnym świadkiem był Szmul, stojący przed nieszczelnie zamkniętemi drzwiami. Gdy panna Cecylja wyszła i oczyma suchemi, ale pałającemi dziwną energją i odwagą, nań spojrzała, ścisnęło mu się serce z litości.
Wyszli z sieni. Biedna dziewczyna, której najdziwniejsze myśli i środki ratunku przelatywały przez głowę, szła zadumana, ale śpiesząc, do domu, gdzie nagłe jej wyjście mogło braci nabawić niepokoju, lub gdyby się przyczyna jego przed czasem wydała, Julka pobudzić do jakiego nierozważnego kroku.
Szmul zlekka ją za ręce zatrzymał.
— Panienko, — rzekł — póki umowa niepodpisana, zawsze czegoś próbować można. Ja zwlokłem do jutra, a gdybyś panna chciała sama słowo dobre powiedzieć sekretarzowi Machczeńce? To niezły człowiek, onby dla panny zrobił więcej, niż dla mnie, onby jeszcze dni kilka mógł podpis przeciągnąć...