Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

List był do matki. Nie wahał się Mazurowicz rozpieczętować, ale w nim nic nie znalazł, oprócz zaklęcia, aby Sławczyńska natychmiast przybyła. Pomiarkowawszy się, że drażnić żony więcej jeszcze nie należy, pozwolił wysłać pismo do Błotkowa i przed wieczorem nadjechała matka. W ganku ją przywitał zięć, którego zimno się pozbyła, śpiesząc do córki. W progu pokoju rzuciła się jej Hanna, płacząc, na szyję.
— Matusiu! — zawołała — ratuj! ratuj! bo zginę! Oni za mnie, za tego nieszczęśliwego Henryczka, chcą całą rodzinę gubić. Pan Mazurowicz mi się z tem przyznał. Ja tego nie zniosę! ja oszaleję! Jeżeli ojciec ich wypędzi z Zawiechowa, ja, przysięgam, ucieknę w świat z domu. Nie chcę ich mieć na sumieniu! — poczęła wołać, jak obłąkana. — To wszystko spadnie na mnie. Jedźcie do ojca i powiedzcie mu, że jeżeli on ich zgubi, to córkę własną zgubi. Ja się utopię, ja się otruję!
Mazurowicz słuchał pode drzwiami.
— Oto ze mnie bałwan! — rzekł sam do siebie. — Trzebaż się mnie było z tem zawczasu wygadać! Bodajem był sobie język odkąsił! One tu biedy nawarzą.
Między matką a córką wszczęła się cichsza rozmowa, której nie posłyszał już mąż. W pół godziny go przywołano. Znalazł żonę nadąsaną, zapłakaną, ale nieco spokojniejszą, a matkę, jak zawsze, poważną i dumną.
— Słuchaj acan, panie Mazurowicz, — odezwała się sędzina — kochana Handzia robi panu propozycję. Jeżeli skłonisz ojca do tego, że kroków przeciw tym biednym Horyszkom zaprzestanie, to daje panu słowo, że z nim pojedzie razem, dokąd zechcesz, i pogodzi się.
Mazurowicz zrazu jeszcze się ofuknął nieco i począł narzekać, ale wkońcu, choć mu nie smakowało to poświęcanie się żony dla Horyszków, przyjął warunki, kazał zaprzęgać i natychmiast miał wyruszyć