Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

do Zawiechowa, aby Sławczyńskiego wstrzymać. Żona mu podała na odjezdnem rękę, czego od ślubu nie bywało, i powiedziała dobitnie:
— Albo ich zgubicie i mnie razem, bo ja na sumieniu mieć ich nie chcę, albo dacie im pokój, a wtedy ja panu zgodę przyrzekam i będę taką żoną dla pana, jaką być potrafię. Nie będę go kochała, bo nie mogę, to darmo, ale się do niego przyzwyczaję i awantury dokazywać poprzestaniemy.
— Masz acan wóz i przewóz, — dodała, zgóry nań patrząc, matka. — Zatem jedź i powiedz sędziemu ode mnie, od Hanny i od siebie, żeby dziecku własnemu kamienia do szyi nie przywiązywał.
Mazurowicz, napół kwaśny, napół uradowany, poleciał do Zawiechowa i kazał konie gnać, choćby padły, aby się nie spóźnić. Wojna z żoną już mu była dojadła.
Przed północą zaturkotała bryczka w rynku po bruku. Mało się już gdzie świeciło, zajechali więc pod stancję sędziego i ledwie się dobili do bramy. Zaspany Żydek otworzył Mazurowiczowi, który wpadł jak opętany, obawiając się, aby nie było za późno.
Sędzia spał, ale zaczęto do drzwi kołatać. Zerwał się, sądząc, że gore... i wyleciał bosy, w koszuli. Zobaczywszy Mazurowicza i dowiedziawszy się, że jego przyjazd tylko był przyczyną alarmu, zaczął od łajania go.
— Kaci cię tu przynieśli po nocy! czego? poco? Nie siedziałbyś w domu? Co ci jest? Poderwał się, zwarjował, czy co? Utrapienie z tym człowiekiem!
Mazurowicz ledwie mógł przyjść do słowa. Trafił pod jakiś zły humor i na rozespanego, nie było więc końca łajaniu. Dopiero wysapawszy się dobrze, począł sędzia słuchać, z czem zięć tak pędził, a słuchał w milczeniu posępnem. Wysłuchawszy, splunął i ramionami ruszył.
— Co tu o tem gadać? — zawołał. — Tu niema jeszcze nic i niewiadomo, czy co z tego będzie.