Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

a tu mi się trafiło takie nieszczęście cudze, że ja na nie poradzić nie mogę, a ludzi mi strasznie żal.
Zagadnięty usilnie, Szmul opowiedział ze szczegółami historję Horyszków, której przybyły zdawał się słuchać z nadzwyczajnem zajęciem; owszem, podchwytywał nawet i badał, jakby go to obchodziło serdecznie. Przyszło do zagrożenia wywłaszczeniem, do pretensji miasta i do zamiarów Sławczyńskiego. Hrabia oburzył się niezmiernie.
— Ale czyż niema nikogo, coby chciał i mógł ich ratować?
— Jest jeden marszałek, ich krewny, — rzekł Żyd — ale, prawdę powiedziawszy, choć człowiek dobry i uczciwy, mało mu ufam, bo zbyt wiele gada i obiecuje.
Rozmowa przedłużyła się nad wszelkie spodziewanie.
— Panie gospodarzu, — odezwał się hrabia — gdybyś mi waćpan chciał pomóc, to poratowalibyśmy tę rodzinę. Szczerze powiedziawszy, jam szlachcic, może nawet zdaleka z nimi spokrewniony; czuję się w obowiązku, skoro mnie tu los tak przywiódł w porę, uczynić coś dla nich. Ale zrozumiejmy się: nie chcę, żeby żywa dusza o tem wiedziała.
Żyd stał, mocno zdziwiony.
— Idź waćpan do burmistrza i oświadcz mu od siebie, że dajesz o połowę więcej, niż ten pan... jak on się tam nazywa? W potrzebie daj dwa razy tyle, co on, ja na to dostarczę funduszu.
Szmul nie mógł się wydziwić temu zrządzeniu Opatrzności, przychodzącej w pomoc Horyszkom, w osobie zupełnie obcego człowieka. Pobiegł do burmistrza, niosąc mu deklarację na piśmie.
Tymczasem Machczeńko biegał ze swojej strony, aby interes powstrzymać. Burmistrz, tak oskoczony, zląkł się trochę. Stary Żyd wziął na siebie sprowadzenie sekretarza do pana hrabiego. Machczeńko przyszedł późno, niepostrzeżony. Siedział sam na