Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

się znajdowała salka starościny, której ona ani tknąć, ani poprawiać nie pozwalała. Trudno też było restaurować, nie mając o czem.
Sień, do której przez wielki, pusty przedpokój wyszła Piotruska, doganiając Szmula, była obszerna do zbytku. Schody z niej kamienne, niegdyś wspaniałe, prowadziły na pierwsze piętro. I one, jak wszystko, były w ruinie.
Pomimo wiosennego ciepła na dworze, w murach wiało trupim chłodem. Szmul stał tu, rozglądając się smutnie i oczekując na panią Piotruską. Zobaczywszy go, a obawiając się przemówić głośno, aby jej nie posłyszała starościna, poczęła mu dawać znaki rękami i poprowadziła za sobą.
Weszli razem do małego przedpokoiku, zastawionego dwoma odrapanemi staremi parawanikami, a z niego do wysokiej izby o dwóch oknach, noszącej ślady tej samej ornamentacji, co salka, w której zostawiliśmy starościnę. Tu ubóstwo na inny sposób, ale równie skutecznie, oszpeciło piękną niegdyś budowlę. Wzniesiono z potrzeby ogromny piec niezgrabny, który za kuchnię służył, zastawiony teraz garnkami, rondlami i dosyć lichym sprzętem kucharskim. Wisiały na nim schnące ścierki, a powietrze przepełnione było wyziewami tłustości różnych i surowizny. Pod oknem stał ceberek pełen buraków, w kącie niecułka z moknącą w niej namydloną bielizną, dalej dzieżka, płótnem okryta.
Przeszedłszy ten tak sprofanowany gabinet, w którego przyległej alkowie widać było worki z mąką i wszelaki statek drewniany, Piotruska wprowadziła Szmula do własnego, tuż przytykającego mieszkania. Przeforsztowanie z tarcic z większego jakiegoś pokoju stworzyło tę ciasną a długą sypialnię, w której na stołku drzemiąca dziewczyna kądziel niby przędła. Na widok Piotruskiej i dany przez nią znak, kądziel szybko postawiła przy ścianie i zabierała się do wyjścia.