W kilka miesięcy po opisanych wypadkach mógł dopiero pan marszałek, odbywszy, dla zasiadania w komitecie, urzędową podróż, która mu wiele czasu zajęła i dała poznać świat zupełnie nowy — powrócić na łono współobywateli. Przez cały ten czas, chociaż piękną siostrzenicą zawsze był zajęty, chociaż sobie obiecywał ściślejsze zawiązać stosunki — nie miał prawie wiadomości z Zawiechowa. Wróciwszy do domu, pytał znajomych, ale i ci mu nic jakoś powiedzieć nie umieli.
Znalazł wreszcie chwilę sposobną i uczuł się w obowiązku pojechania tam, aby się przekonać, jak też sobie panna Cecylja radę dawała. Dziwiło go niezmiernie, iż po przyrzeczoną pomoc od niego, którą on jakoś zaniedbał odesłać, nie zgłaszano się wcale.
Nie musiało się nic złego stać przynajmniej, — mówił w duchu — boby się byli udali pod moją opiekę.
Wieczorem późnym zajechał do Szmula i, zaledwie wysiadłszy, posłał, prosząc gospodarza do siebie. Stary już się rozebrał, ale dla uczczenia pana marszałka wdział żupan czarny, wziął sobolową czapkę i powoli zszedł ze schodów.
— Jakże się tu macie? co słychać, panie Szmul? — począł żywo, ujrzawszy go, pan Bolesław. — Co porabiają moi Horyszkowie?
— Chwała Bogu, wszystko dosyć dobrze — odparł stary, jakoś nie śpiesząc z odpowiedzią; a po chwilce dodał: — jaśnie pan Zawiechowa nie pozna.
— Jakto? dlaczego? — spytał zdziwiony marszałek.
— No, pan się jutro przekona. Co to mówić? tego opowiedzieć nie można.
— W czemże zmieniony?
— We wszystkiem — odparł Szmul.
Marszałek zmieszał się trochę, myśląc, że te zmiany bez jego wiedzy i woli przyszły do skutku. Zrobiło mu się przykro jakoś.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/223
Ta strona została skorygowana.
VIII.