Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

Marszałek milczał i stał, jak słup.
— Czyjeż to projekta? któż to o tem pomyślał?
Szmul się w czoło uderzył.
— Nu, ten co głowę miał, jakiej drugiej poszukać. A kto to ma być? kto, jeśli nie ta panna, bez której nie byłoby nic?
— Panna Cecylja?
I była chwilka milczenia. Żyd spoglądał jakby z triumfem. Na twarzy marszałka znać było pewien rodzaj niezadowolenia, że się tu rządzono skutecznie i szczęśliwie, a bez jego rady i pomocy. Kobieta... sama jedna! przechodziło to jego pojęcie.
— Cóż się z Julkiem dzieje? — spytał znowu.
— Pan Juljan przy ogrodniku razem z panienką.
— Przy jakim ogrodniku? — ofuknął marszałek. — A to coś nowego! Jakto? mój siostrzeniec ogrodniczkiem?
Szmul zajrzał do tabakierki, widocznie dla zwleczenia odpowiedzi. Musiało go bawić zniecierpliwienie marszałka. Nierychło usta otworzył i niejasno się wytłumaczył.
— Ja tyle tylko wiem, — począł — że i panna Cecylja, i stary ogrodnik, i pan Juljan pracują bardzo około tego ogrodu, szkółek i oranżeryj, cieplarni i ananasarni... Co to już na to pieniędzy pójść musiało! Szły pocztą paki za pakami, nasion, flanc, nie wiem już czego. Jest tam co robić i już dziś widać, że na rok przyszły, albo za parę lat, nie będzie na okolicę, ba i po miastach wielkich, nic podobnego, jak tu panna Cecylja założyła.
Marszałek wybuchnął śmiechem głośnym.
— W tem — zawołał — znać kobietę, marzycielkę niepraktyczną i dziecinną. Do czegóż to podobne?
— Ja tego nie wiem, — przebąknął stary — ale patrząc, jak to idzie, miałbym ochotę wierzyć, że oni wiedzą, co robią. Było kilkanaście morgów gruntu dokoła ogrodu, które najmowali mieszczanie; teraz to wszystko zajęte na szkółki drzew, zasiane, uporząd-