Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

kowane, a sam stary ogród, no, zobaczy pan jutro... niema na cały kraj ani piękniejszego, ani lepiej utrzymanego.
— Kimże to u licha robią? Skądże ręce? Ja nic nie rozumiem. Wsi przecie nie mają.
— No, dwóch, trzech robotników zawsze, zapłaciwszy dobrze, znaleźć łatwo, a zresztą, śmiech mówić, ale szczera prawda, pan Juljan z rydlem i łopatą, panna Cecylja z nożycami i piłą, tak chodzą, jak każdy inny robotnik. A że sami robią, to i dozoru nie potrzeba.
— Fiksacja, jak mi Bóg miły! Słowo honoru pofiksowali! — krzyknął marszałek, rozgniewany na dobre. — Na pośmiewisko ludziom się dają! Do czego to podobne? Co powiedzą na mnie, że ja do tego dopuściłem? Skaranie Boże z tą kobietą! Niema nic niebezpieczniejszego, jak gdy się której głowa zapali. Prawdziwie widzę, że wczas tu przybyłem, ażeby zapobiec dalszej kompromitacji.
Począł chodzić żywo po pokoju.
— Proszę cię, panie Szmul, — odezwał się po chwili nadąsany — sam powiedz, do czego to podobne? Pannie Cecylji ofiarowałem miejsce u siebie; byłaby u mnie panią domu, na niczemby jej nie zbywało; Julkowi chciałem dać miejsce u siebie w kancelarji. Wszystko to odrzucili i, zamiast swobodnego życia, jakie przystało rodzinie szlacheckiej, zapracowują sobie ręce koło rydlów, na śmiech ludzki, żeby ich wzięto za warjatów, a mnie za człowieka nielitościwego, który rodzinę opuścił i dał jej do takiego przyjść poniżenia.
Pan Bolesław gniewał się na serjo.
— Coś mnie tknęło, — ciągnął dalej, odwracając się do Żyda — czułem po tem milczeniu, że się tu coś dziać musi, z czem się nie potrzebują chwalić. Dlatego przybyłem i ot, co znajduję!
Załamał ręce, stając naprzeciw Żyda, który z niewzruszonym spokojem to tabakę zażywał, to taba-