Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

robi. Com ja mogła, nieszczęśliwa istota? Chyba umrzeć! A że nie umarłam, gdy zaczęli oskardami walić w te odwieczne mury, co każde uderzenie, jakby mi w serce wymierzył, że nie umarłam, łaska chyba Pana Boga. Sądny dzień! wszystko do góry nogami! Horyszkowie, panie marszałku, Horyszkowie w fartuchach, z siekierami, z piłami, z rydlami. Niech pan marszałek zobaczy pana Juljana: parobek! czysty parobek!
I łzy zaczęła ocierać fartuchem, a usta się jej nie zamykały.
— Wstyd! ohyda! — ludziom oczu pokazać trudno. Wyjdę na miasto... kiedyś spotyka mnie horodniczyna. „A co, pani Piotruska, acani, słyszę, u ogrodniczków służysz!“ Żem trupem nie padła w miejscu, cud Boży! Szlachta Żydków nasłała, żeby przychodzili pytać, czy my cebulę sprzedajemy, jak Boga kocham! Panna wyszła sama. Szelma łapserdak pyta jej o cebulę — a ona mu na to — niech marszałek wierzy, sama słyszałam na własne uszy: „Na przyszło rok będziemy mieli, zobaczycie, i taką, jakiej od czasu egipskiej niewoli, nie jedliście. Bardzo proszę i zamawiam sobie, abyście kupowali“. Żem trupem nie padła, — dodała Piotruska — Bóg tylko ratował.
Marszałek już miał słowem pocieszającem się odezwać, gdy ujrzał we drzwiach pannę Cecylję.
Stała w słomkowym ogromnym kapeluszu, z koszykiem na ręku, w czarnej sukience płócienkowej i czarnym fartuszku, w trzewikach grubych na nogach, niby wieśniaczka, niby przebrana księżniczka, piękniejsza, zdaje się, niż kiedykolwiek, zarumieniona, z oczyma jasnemi.
Nie mogła widać zrazu marszałka, mówiącego z Piotruską, rozpoznać, bo rączkę w rękawiczce przyłożyła do kapelusza, aby się od światła zasłonić, i dopiero ujrzawszy wujaszka, wybiegła naprzeciwko niemu. Widać było z jej twarzy trochę zakłopotania.