Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/231

Ta strona została skorygowana.

— Słyszałem, że Henryczek wyjechał — począł marszałek, nie wiedząc, jak zagaić rozmowę.
— Tak jest. Gdy tylko mógł znieść podróż — odezwała się Cecylja. — Potrzeba było tego, aby się na jakiś czas oddalił; a wyszło mu to na dobre, bo ma prawdziwy zapał do nauki.
— Doprawdy! — odezwał się trochę szydersko marszałek — a do czegoż się sposobi?
— My — odezwała się Cesia — jesteśmy zmuszeni zwrócić się do tego, co może nam dać chleb i niezależność. Mamy projekt, jeśli nie o własnych siłach, bo do tego daleko, to z pomocą przyjaciół, założyć młyn parowy. Henryk uczy się mechaniki.
Marszałek mocno się skrzywił. Panna Cecylja dojrzała tego, trochę się uśmiechnęła i prosiła go siedzieć.
Właśnie w tej chwili nadbiegł Julek. Tego znowu ledwie mógł pan marszałek poznać, bo z leniwego pieszczoszka, przy siostrze przerobił się na hożego parobczaka. Ładnie mu było w płóciennej, choć dobrze pracą zużytej odzieży, z kapeluszem słomianym i fartuchem niebieskim.
Na widok fartucha tego, pan Bolesław już się powstrzymać nie mógł, ręce załamał i padł w krzesło.
— Ale, na miłość Bożą! — krzyknął. — Cóż to za komedja? co za dzieciństwa? Panno Cecyljo! Julku! Czyście zapomnieli o imieniu, o przeszłości, o rodzinie, której...
Julek się uśmiechał i chciał coś mówić, gdy siostra dała mu znak. Zasiadając przy kuzynie, podniosła śliczne swe oczy czarne na niego i odezwała się:
— Pomówmy o tem, panie marszałku. Dla mnie, dla nas, nie jest to wcale ani dzieciństwem, ani komedją. Włożyliśmy już w to pracę znaczną i kapitalik. Dzięki Bogu, nie idzie źle... bardzoby nam więc było przykro, gdyby kochany wuj, najbliższy nasz krewny, którego uważamy za opiekuna, inaczej się zapatrywał na to, niż my.
— Kochana kuzynko, — począł popędliwy marsza-