Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

zdziczał, urządzać się zaczynał na nowo. Tu zastali poważnego jegomości, ubranego bardzo prosto, z okularami w ręku, przy fartuchu, z miną uroczystą i niemal pańską. Stary, z wygoloną zupełnie, a osobliwszym sposobem pofałdowaną twarzą, zamyślony był, jakby zatopiony w sobie i posępny. Znać było z ruchów i miny, iż świat i jego sprawy nader mało go obchodziły. Czuł się królem tam, gdzie pracował. Na ukłon marszałka wcale nie uniżenie, zlekka odpowiedział, nie zwracając nań uwagi.
Przystąpił do panny Cecylji.
— Więc tedy, pani moja, — odezwał się, na resztę towarzystwa nie bacząc, jakby go tam wcale nie było — więc tedy rzecz postanowiona. Mamy mieć i co najnowsze i co najwykwintniejsze gatunki.
— Tak, kochany panie Praski, — odparła gosposia — z tym tylko warunkiem, ażeby tych unikać, które dobrze i łatwo klimatu naszego nie znoszą.
— Ale ba! I z klimatem też, pani moja — czasem się też trzeba poborykać. A mieliby Włosi pomarańcze, gdyby się tego lękali, że im one czasem pomarzną? boć to bywa, pani moja. W tym kraju — ciągnął dalej, mówiąc już jakby sam do siebie — co im po tem, że Ailanthus glandolusa dobrze piaski zarasta, że Crataegus ma kwiaty ozdobne? Magnolij im jeszcze nie trzeba, ale dobrych jabłek i gruszek... w tem grunt. Oni tu jeszcze z małgorzatek i sapieżanek nie wyszli. Wiele, pani moja, jest do zrobienia, aby ten kraj z dzikości wyprowadzić. Grunt Pan Bóg dał dobry, klimat znośny... byle wola i wytrwałość.
Mówił zwolna, a wyglądał, przy swej odzieży ubogiej, z tą pedagogiczną powagą, nader pociesznie.
— Masz zupełną swobodę, panie Praski.
— Dobrze, pani moja, — odparł ogrodnik — lecz chcę, abyś i pani wiedziała, co się robi i była ze mną zgodna.
— Pan marszałek — odezwała się Cecylja do ogrodnika — zapytywał mnie o rzeczy użyteczne.