rozporządzenia, zabrawszy Julka, wszedł z nim na górę.
I tu znalazł tęż samą zmianę, co na dole: wszystko oczyszczone, wybielone, pomalowane, a pokój Julka, który dawniej odznaczał się nieładem, z pewnym wdziękiem przybrany. Znać w tem było wpływ siostry.
Marszałek siadł bardzo zmęczony i popatrzył na Julka.
— Chwała Bogu! więc jesteście, jak widzę, szczęśliwi. A Henryk? odbolałże swoją miłość? zapomniał o Mazurowiczowej?
— Zdaje mi się — odparł Julek. — Ona sama zresztą zerwała z nim, a pozawiązywała miłostki z tylu innymi, że już Henryk powinien być zupełnie rozczarowany. Wszystko byłoby dobrze, — dodał po chwilce — ale z ludźmi ciężko (tu zniżył głos). Oszczędzam Cesię, jak mogę, lecz mamy wiele psot i nieprzyjemności do zniesienia. Musimy siedzieć zamknięci, bo nawet kościół nie broni nas od niegrzeczności i okazywanej nam pogardy. Cesia znosi to z anielską cierpliwością; ja się burzę, a ona mnie uśmierza. Stary Sławczyński, choć sam na stronie stoi, nie zapomniał nam urazy i szkodzi, o ile tylko może. Do niego łączą się i inni. Nasze ogrodnictwo dostarcza im materjału do łatwego szyderstwa. Ha, cóż robić? Zniesiemy to i przeżyjemy! Po śmierci babki, gdyśmy w kilka tygodni przyszli z Cesią raz pierwszy do kościoła, chcieliśmy w nim dawne swe zająć miejsce... ale było ono zawczasu obsadzone. W żadnej ławce się dla nas siedzenie nie znalazło... poszliśmy klęknąć pod bocznym ołtarzem. Drobnych takich ukłuć bez końca.
— Nic dziwnego, samiście się na to narazili dobrowolnie — z powagą rzekł opiekun. — Nie chcę więcej mówić o tem, ale zobaczycie... Cesia ma najlepsze chęci, chociaż więcej fantazji, niż doświadczenia. Gdy ogród was zrujnuje, wówczas dopiero przekonacie się, że ja miałem słuszność.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/237
Ta strona została skorygowana.