Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

się pod płoty, ażeby zajrzeć, co tam ci Horyszkowie u siebie robili. Każda rzecz potem, wzięta na języki i przerobiona należycie, dostarczała funduszu żartownisiom.
Stara szlachta była oburzona. Sławczyński, który nigdy tak dalece nie obstawał przy czystości krwi i herbach, czego dał dowód, wydając córkę za Mazurowicza, pierwszy dowodził, iż Horyszkom nikt ręki podać nie powinien, kiedy się dobrowolnie tak, jak mówił, spaskudzili.
— To, mosanie, ród przepadły... z tego już nic nie będzie. Niech w błocie siedzą, w które wleźli. Szkoda tylko, że na pałacu herby zostawili; powinni byli kazać namalować pietruszkę z pasternakiem i cebulą... to dziś ich godła.
I śmiał się.
Obrońcę niespodziewanego mieli w starym Puparcie, który w restauracji, ile razy o tem mowa się wszczęła, powstawał na szlachtę, a chwalił Horyszków.
— A tak, tak, — wołał — wy stójcie przy swem szlachectwie dla miłości jego! Doczekacie się tego, że ostatnią dziurą w bucie szlachectwo wyjdzie precz! Chcecie przodować i dowodzić — stawajcież w pierwszym rzędzie! Nieboszczyk stryj mój mówił, że szlachta się cofnęła, gdy zobaczyła w szeregach Głowackiego. Tem to rody przepadają, a nie robotą około ogrodu.
Ano i z Puparta się śmiano, bo go znano jako zapaleńca-demokratę.
Przybyły do obywatelstwa miejscowego nowy dziedzic klucza bobrynieckiego, hrabia Sulejowski, był drugim przedmiotem, mocno zajmującym miejscową publikę. Już naprzód, jako hrabia, szlachcie się nie podobał; powtóre, jako człowiek majętny, podszarganym był gotowym nieprzyjacielem; naostatek, jako nie tu urodzony i wychowany, nazywał się przybłędą.