Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

iż się nigdy ani dla siebie, ani dla dziecka o nic gwałtownie nie dobijał; płynął z wodami swojego losu, sterując tylko czółnem, aby na rafy nie poszło. Ulegając woli żony, córce dał wychowanie świetniejsze, niż dawniej wymagano dla kobiety, ale przytem nauczył ją zawczasu gospodarstwa, pilnował zajęć i nie dał wyjść z obyczaju domowego.
W Żytkowcach wszystko jeszcze było po staremu; dwór pozostał, jak go niegdyś dziad podkomorzego odrestaurował, nawpół drewniany, pół murowany, ogromny, z wysokim dachem... meble stuletnie, sprzęt odwieczny, pełno różnych pamiątek. Stary ogród cienisty, sady, kaplica przy dworze, lamus i ów charakterystyczny sernik litewski wcale się nie zmodernizowały, bo Ryngoldby na to nie pozwolił. Było to czyste, schludne, wyglądało zamożnie, ale daleko mniej wystawnie i pańsko, niżby fortuna dozwalała. Oprócz Żytkowiec, miał podkomorzy kilka wiosek w Kobryńskiem, jedną w Grodzieńskiem i kawał ziemi około Lidy. Gospodarował na tych dobrach, nie puszczając ich dzierżawą, dozorując sam, w sposób bardzo prosty i bez żadnych ulepszeń. Szło mu wcale dobrze, bo pilność była wielka. W domu był patrjarchalny, służba, prawdziwi familiares, z rodziną zrosła, od młodości przy niej, wykształcona dobrocią pańską, która jednak nigdy w pobłażanie złemu nie przechodziła. Nigdzie z tak religijnem poszanowaniem nie zachowywano najmniejszych tradycyjnych zwyczajów, do świąt i dni roku przywiązanych. Z dalekiej Litwy zjeżdżała się rodzina, zsuwało sąsiedztwo i bez wykwintu bawiono się tu wybornie. Zamożność domu, zasoby jego dozwalały gości uraczać dawnym obyczajem, ludzi, konie pasąc, a przybyłym nie dając tchnąć od jadła. Ze stołu prawie nie schodził pokarm, pod różnemi pozorami stawiany. Często około północy podkurkiem kończono na dobitkę. Pijatyki podkomorzy nie lubił, ale napoju doskonałego był zawsze dostatek. Wędliny sławne, mięsiwa tłuste, drób, tuczo-