Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

ny umiejętnie, zwierzyna w każdej porze, przysmaki domowe... gościnność Ryngoldów czyniły dla słabowitszych organizmów prawie niebezpieczną. Sam podkomorzy jadł ogromnie i miał to do siebie, że mniej jedzących podejrzywał o zły charakter. Humor w Żytkowcach zawsze jeden i zawsze był nastrojony wesoło, twarze pogodne. Straty odbolewano z rezygnacją: Bóg dał, Bóg wziął.
Po staremu gość tu był jeszcze Bożym posłańcem; przyjmowano rękami i sercem otwartem małych i wielkich. Dla panów nie występowano, a ubogich nie odprawiał Ryngold nigdy na folwark, owszem szczególne miał dla nich poszanowanie. Wobec bardzo możnych czasem stawiał się trochę twardo; dla biednych był wyrozumiały. Nie było najmniejszej skazy na tym domu, lecz pomimo to, że szanować go musiano, nie można powiedzieć, aby ludzie kochali zbytnio wielce godnych miłości państwa podkomorzych. Przyczyną tego był może charakter samego pana, który się wszelkiem kłamstwem brzydził i bez gniewu, chłodno — ale mówił często rzeczy ludziom niemiłe.
Z tego powodu Ryngoldowie, jeszcze za życia starościca syna nieboszczki Horyszkowej, odsunęli się zupełnie od Zawiechowa. Ojciec panny Cecylji, Henrysia i Julka był człowiek poczciwy, ale namiętny, pełen uprzedzeń i bezrządny. Podkomorzy mu parę razy, gdy się na swe nieszczęścia uskarżał, powiedział otwarcie:
— Daruj mi, ale sam sobie winieneś.
Starościc odpowiedział żywo i, gdy raz się rozeszli kwaśno, już się więcej nie spotykali. Na pogrzebie starościca, jak teraz po śmierci staruszki, Ryngoldowie stawili się, choć nieproszeni, na cmentarz, spełniając obowiązek chrześcijański, lecz się i teraz nie zbliżyli do Horyszków. Podkomorzy miał wielką ochotę pomoc swą ofiarować sierotom, lecz dowiedziawszy się, iż marszałek opiekuje się niemi, zanie-