Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Piotruska westchnęła tak ciężko, że się aż zakaszlała. Szmul już do kieszeni sięgał.
— Tylko proszę jejmości nie mówić jej tego, uchowaj Boże, żeście wzięli ode mnie — szepnął cicho.
Klucznica nie zrozumiała, czy nie dosłyszała i zawołała gorączkowo:
— Jak marszałek przyśle, do grosza oddam. Pieniądze u mnie... już niech pan Szmul będzie spokojny.
Obraził się stary i głowę podniósł dumnie.
— Ech! — zawołał — jejmość mnie źle zrozumiała! Mnie o tych kilka rubli nie chodzi, tylko nie chcę, żeby wiedziała, żeście u Żyda pożyczali, boby ją to bolało. O, pamiętam lepsze czasy! Zarabiałem ja przez nich i przy nich.
I głową kiwać począł, ręce podniósłszy do góry, chociaż w jednej z nich trzymał długą sakwę nicianą.
— Ja dla starościny... żebym żałował! Nu, co mam dać? — spytał.
Zawahała się Piotruska i ręką podparła zamyślona.
— No, co możecie... kilka rubli. Chłopcom nie dam z tego nic, dopóki od marszałka pieniądze nie nadejdą, a jużcić kiedyś nadejść muszą. Kawy ostatnie ćwierć funta wychodzi, szczędzę jak szafranu... ja już, Bóg widzi, smaku jej zapomniałam. Cukru ledwie się coś świeci w cukiernicy... to samo z mięsem i z mąką, nie mówiąc już o maśle... świece na kredyt trzeci funt biorę, to mi dają śmierdzące.
Westchnęli ze Szmulem oboje. Stary położył rzędem na stoliku dziesięć rubli i wziął za kapelusz.
— Ja o to tylko proszę pani Piotruskiej, żeby nie brać u kogo innego, bo z tego kłopot być może, a ona ma i tak ich dosyć. Ja dam.
Piotruska skwapliwie ruble zgarnęła.
— O, toś mnie wybawił z mankamentu — panie Szmul... — westchnęła i blada jej, nalana twarz aż się nieco zarumieniła. — Niech ci Bóg miljonami płaci! Aż mi lżej odetchnąć.
— To jest mała rzecz, — szepnął Szmul, wycho-