Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

życiu dawnem było coś ciemnego; o przeszłości swej, o pochodzeniu nie mówił nigdy; widać jednak było z mowy, z języka, ze wszystkiego, że więcej się uczył, niż przyznawał, że miał może niegdyś świetniejsze widoki, których się wyrzec musiał, i że raz, z jakiejś niewiadomej przyczyny, poświęciwszy się ogrodnictwu, namiętnie mu się oddał.
Ciągłe przy wieczerzy bywały sprzeczki z Juljanem, który, świeżo coś wyczytawszy z książek, wyrywał się czasem z wiadomościami jakiemiś, najczęściej dla Praskiego wstrętnemi.
Nie znosił, naprzykład, gdy mu mówiono, że rośliny ruchu nie mają i dowodził, że chociaż poruszają się bardzo powoli, władzę tę posiadają jednak. Znał takie pan Praski, które się z sobą kochały i przy sobie chętnie rosły a zjawiały się razem; inne, które się niecierpiały i wypleniały. Dowodził, że życie w nich objawia się, jak w innych tworach, ciepłem, ale w stopniu dla naszych narzędzi obserwacyjnych niepochwytnym. Wiele takich zdań dziwacznych wychodziło z ust jego, zdań, które niemal inteligencji pewnej w ulubionych mu roślinach dowodziły, a razem i tego, że Praski był dziwakiem i marzycielem może, lecz człowiekiem myślącym. Wszystkie prawa ogólne, którym ulegały inne istoty organiczne, zastosowywał do roślin i przekonywał, że one w świecie nie są wyjątkiem, że łącząc świat kamienny ze zwierzęcym, jedną stopą stoją na nim, drugą łączą się z organizmami wyższemi.
Moralność pana Praskiego także była wyciągnięta z postrzegania natury.
— Jest, — mówił — pani moja, jedno prawo dla wszystkich istot, prawo żelazne, niezłomne... to prawo ofiary nieustannej. Kamieniem rozkruszonym żyje i na nim się opiera roślina; rośliną żyje zwierzę; mięsem zwierzęcia żywi się człowiek. Nieustanna ofiara jest osią, na której się świat obraca. A w świecie moralnym idzie tak samo: nic bez ofiary... Czło-