Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

wił się, znajdując go teraz małym kosztem przyprowadzonym do porządku. W starym saloniku panna Jadwiga łatwo mogła poznać i smak, i zajęcia, i wykształcenie swej nowej znajomej. Dość było rzucić okiem na książki i nuty.
Wieczór jesienny dozwolił choć małą przechadzkę zrobić po ogrodzie. Nie było Praskiego, który w niedzielę jeździł do Bobryniec. Julek więc i Cesia sami oprowadzali i chwalili się swem gospodarstwem.
— Nie zostało nam nic — mówiła gospodyni — nad ten jeden ziemi kawałek, trochę murów i drzew starych; musieliśmy więc z tego korzystać, aby choć spróbować, czy się nam dźwignąć nie uda.
— To pani czyni zaszczyt, — rzekł podkomorzy ze zwykłą sobie prostotą — a niczemu się nie dziwuję, tylko odwadze. Pójść mężnie ubitą drogą, rzecz jest piękna; ale nową sobie znaleźć i torować, toć zasługa u nas najrzadsza.
— Nie przyjmuję tej pochwały, bom na nią jeszcze nie zasłużyła — odparła Cecylja wesoło. — Koniec dzieło chwali, a dotąd jest tylko pokuszenie. Ludzie się ze mnie śmieją, — mówią, może nie bez przyczyny, że nasz kraj niczego podobnego nie potrzebuje. Lecz cóż miałam czynić?
Podkomorstwo mówili mało; lecz panna Jadwiga, której energja rówieśnicy i jej czynność bardzo do serca przypadły, nie mogła powściągnąć uniesienia.
— Połowa jednak tego wszystkiego nie moją jest sprawą — dodała Cecylja. — Mam tu pomocnika, wielkiego oryginała, który więcej zrobił ode mnie, a naostatek Julkowi też dużo winnam, bo szczerą mi niesie pomoc.
Julek się wypierał, że wszystko zawdzięczał siostrze.
Obszedłszy śród takiej rozmowy ogród, wrócili wszyscy do domu, gdzie już ich czekał podwieczorek. Tych kilka chwil, spędzonych razem, zbliżyło i pannę i rodziców do Cecylji, tak że gdy przyszło do odja-