Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

zdu, zaczęli prosić i zaklinać, aby im odwiedziny oddała.
— Ale ja nigdzie nie bywam, a z domu trudno mi się oddalić — odparła, dziękując, Cesia. — I cóż to będzie, gdy ja do państwa zajadę swoim małym wózeczkiem?... bo powozu nie mam i mieć nie mogę.
— O, tylko przyjedź! — odparła, ściskając ją, podkomorzyna, — choćby na wozie... jak chcesz.
Jadwiga przyłączyła swe prośby do prośby matki. I jak tu przyrzec nie było? Julka naturalnie zaproszono także.
Tak się rozstali serdecznie bardzo, a gdy powóz zaturkotał, Cesia wesoło rzuciła się na szyję bratu.
— Julku, serce moje, prośba do ciebie... Jadwiga jest piękna i miła. Nie patrz na nią, nie zakochaj się, nie marz! Nie pozwalam i od pierwszej chwili ci to powiadam. Pamiętaj, co nas miłość Henryka kosztowała. Sercu, w pierwszej zwłaszcza chwili, powiedzieć można: „tam ci iść nie wolno!“ Na drodze tylko już go wstrzymać niepodobna. Myśmy ubodzy, oni bogaci, a Jadwiga jedynaczka... bądźmy trochę dumni i...
— Cesiu droga — odparł, śmiejąc się, Julek — bądź spokojna: ani razu nie spojrzałem na pannę. Jestem Horyszko i pamiętam o tem.
Weszli, wesoło rozprawiając o niespodzianej tej pociesze, którą winni byli Piotruskiej, za co Cesia poszła ją jeszcze uściskać.
Odwiedziny te nietylko we dworze uczyniły wrażenie; większe może daleko wywarły w miasteczku. Widziano podkomorstwo, rozmawiających z Cesią na cmentarzu, wchodzących razem z nią do kościoła; dowiedziano się, że po południu byli we dworze. Zdziwienie było ogromne. Wszyscy to sobie powtarzali, nie mogąc zrozumieć, jak do tego przyszło.
— Mają, mospanie, szczęście — rzekł Drapacki.