Hrabia, zamieszkawszy w nowonabytym majątku, miał tyle do czynienia, aby go po swej myśli urządzić, iż mu za złe nikt wziąć nie mógł, że się do sąsiadów nie śpieszył. Sarkano wprawdzie, iż może graf z prostą szlachtą żyć nie chce, lecz naprawdę kto odwiedza drugich, ten wzajemności spodziewać się może, a w nowej rezydencji nie było sposobu gości przyjmować.
Rodzina, która ją opuściła, zmuszona była pozbyć się ojcowizny, za karę tej nieopatrzności i bezrządu, jakiego u nas, niestety, jest aż nadto przykładów. Gdy przyszło wyjeżdżać, zabierać, co jeszcze dom mieszkalnym czyniło i znośnym, gdy wyniesiono, powyrywano, zdarto, co tylko się dało, została pustka straszliwa... ściany poszarpane, powybijane okna, pogniłe podłogi, ślady lenistwa i zaniedbania. Potrzeba było stolarzy, szklarzy, cieśli sprowadzać, malować, lakierować, kleić, meblować, czyścić nadewszystko. Na strychu starego, pięknego zresztą domu, ulubionych gołębi pokolenia zostawiły po sobie pokłady najprzedziwniejszego guana, nieszczęściem zaledwie na parę grządek do ogrodu wystarczające.
Pan Sulejowski miał pieniądze, wiele smaku i upodobanie w elegancji. Sam się więc zajął domem, nie żałował wydatku i udało mu się, w krótszym niż są-