Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

— Nigdzie dotąd. W Walinie, jako w najbliższem sąsiedztwie, pragnąłem stawić się najprzód.
— Bardzo hrabiemu wdzięczna jestem — wtrąciła Łucja. — A może się to na co przyda, bo ja dużo żyłam w tym świecie, do którego hrabia należysz, a o tutejszym mogę dać pewne wskazówki. Gdzie hrabia być myśli?
— Mniej więcej wszędzie.
— Jużci zapewne nie u Pupartów i nie u Drapackiego.
— U Drapackiego koniecznie, — rzekł hrabia — bom go pierwszego tu poznał w miasteczku. Tak samo byłem już zmuszony wizytę, oddaną mi w karczmie przez Sławczyńskiego, odpłacić w jego domu.
— A widzisz hrabio, że nie ja pierwsza mam to szczęście mieć go u siebie — roześmiała się piękna wdowa.
— Tamtych odwiedzin nie liczyłem prawdziwie.
Gospodyni uśmiechnęła się złośliwie.
— Ja jestem nawet z tą biedną panią Sławczyńską bardzo dobrze, — dodała — ale pozwalam sobie jego samego nieznośnym nazywać. Gwałtowny, namiętny i... hrabia wiesz historję córki jego?
Ruszył ramionami.
— Coś słyszałem.
— Ładna panna, pieszczoszka, jedynaczka, kochała się tu w jednym młodziutkim chłopcu z dobrej familji, mais sans un sous. Ojciec, taki majętny, zmusił ją wyjść za nieokrzesanego gbura i uczynił ją nieszczęśliwą, par dessus le marché. Kobieta wykształcona, nie mogąc smakować w towarzystwie takiego męża, innego sobie szukać musi i...
Tu znacząco spuściła oczy i westchnęła. Powiedziała potem słów kilka o Ryngoldach, wychwalając ich patrjarchalne obyczaje, tak aby od domu i panny smak odjąć zawczasu, a w końcu prześlizgnęła się po kilku innych imionach. O Zawiechowie wcale mowy nie było, bo się ten nie liczył do sąsiedztwa.