— A jużci! a dlaczego nie? owszem, niech jegomość zagada, a wesoło, bo — dodała, zbliżając się klucznica i zniżając głos — dziś było gorzej niż zwyczajnie: płakała a płakała cały dzień. Do kawy ledwie namówić ją mogłam i to tylko, że jegomość kazałeś i że przed Szmulem nie chciała się tak wygadywać. Siedziała, niby robotę obracając w rękach, a nie mogła za łzami dojrzeć nic. Chłopcy chłopcami, ale od panny Cecylji dawno też listu nie mieliśmy, ze trzy tygodnie. Marszałek także ani słowa, ani pieniędzy, jakby go na świecie nie było.
Wikary się zawrócił.
— Pewnie wyszło wam wszystko... chłopcy wysączyli do grosza.
— Chowaj Boże! — ofuknęła się Piotruska, której znać szło o chłopców. — Zapas jeszcze mamy... niczego nie trzeba. Tylko to dziwna rzecz, że przecie marszałek dawniej się częściej dowiadywał, a teraz...
Zaczęła głową potrząsać i byłaby zapewne dłużej przeciągnęła rozmowę, gdyby wikary, ręką machnąwszy, jakby już wiedział wszystko, czego mu było potrzeba, nie zwrócił się nagle ku drzwiom i z wesołem pozdrowieniem nie wszedł do salki, w której starościna jeszcze w swoim fotelu siedziała nieruchoma.
Ksiądz wikary Kulebiaka zawsze był rzeźwy i wesołej myśli, nie lubił smutków i narzekań, któremi, jak egoizmem, się brzydził, — ale do starościny przynosił podwójny zapas humoru, aby ją zmusić do rozchmurzenia się także choć na chwilę. Staruszka poznała go po chodzie i wyprostowała się trochę; uśmiech mdły przesunął się po jej ustach.
— Niech będzie pochwalony! Witam panią starościnę dobrodziejkę. Chwała Bogu, widzę zdrowa... wszystko dobrze! Wszystko dobrze! I Piotruska mój rozkaz spełniła, bo oto filiżanka po kawie stoi, widzę. To ślicznie... posłuszeństwo lepsze niż nabożeństwo... a kiedyś mnie pani sobie za ojca duchownego wybrała... słuchać potrzeba.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/27
Ta strona została skorygowana.