Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

Uderzyło ją mocno, że hrabia, który musiał utrzymać się w tym tonie, jaki tu mimowolnie przybrał, wcale się jej różnym okazał od wczorajszego.
Nieskończenie był milszy, więcej mówiący, otwartszy — i to chmureczką powlokło piękne, jasne, spokojne czoło kobiety, która czuła urazę, że mu prostota Ryngoldów więcej przypadła do smaku, niż wyszukana łatwość i swoboda wczorajszej gospodyni.
Hrabia, po wyjeździe Horyszków, siedział jak na szpilkach. Tajemnicą tego niepokoju było, że jedna i taż sama droga przez milę prawie wiodła z Żytkowic do Zawiechowa i do jego majątku. Przychodziło mu na myśl, że mógł rączemi końmi dogonić pannę Cecylję i raz ją jeszcze zobaczyć. To go wkońcu tak piekło, iż najgrzeczniej w świecie, przyznawszy się podkomorzemu, że jeszcze ma jedną wizytę do oddania, pożegnał bardzo serdecznie gospodarzy i wyjechał. Wyjazd ten zbrodnią już niemal był w obliczu pięknej wdowy, zaczerwieniła się z gniewu, udała wesołą, ale przysięgała zemstę.
Zaledwie za wrota wyjechawszy, hrabia pochylił się do woźnicy i znanym mu głosem zawołał:
— Ruszaj! rozumiesz? — ruszaj!
Woźnica, czy się domyślił, o co szło, czy nie, ściągnął lejce, cmoknął na konie, rozwinął bat, a posłuszne zwierzęta z kopyta się porwały. Droga była doskonała. Dwa mierzynki, zaprzężone do bryczki małej, któremi Julek powoził, ani się mogły kusić o dorównanie temu szalonemu kłusowi. Po chwili wózek ukazał się zdaleka, coraz bliżej, bliżej... i choć Julek popędzał, hrabia znalazł się we dwadzieścia minut tuż za nimi. Kazał jechać obok zwolna i przywitał oboje. Konie sapały zmęczone. Panna Cecylja zarumieniona spojrzała.
— Gdybym był mógł mieć choć najmniejszą nadzieję wyprzedzenia hrabiego, byłbym swoje mierzyny zmusił do wyścigów — rzekł Julek, śmiejąc się.