Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

— I byłbyś mnie pan pozbawił przyjemności widzenia ich jeszcze, choć na chwilę. W Zawiechowie być mi nie pozwolicie... niechże więc na gościńcu wolno mi będzie...
Rozmowa toczyć się zaczęła po francusku, z powodu ludzi, którzy jej słuchać nie potrzebowali.
— Uznasz pan hrabia sam, — odezwała się Cecylja — że my... że ja... nikogo z mężczyzn przyjmować nie mogę.
— Rozumiem to i poddaję się wyrokowi — zaczął żywo hrabia, zwracając się pochylony ku wózkowi. — Niechże mnie to nie pozbawia przynajmniej towarzystwa pana Juljana... proszę o to.
Cecylja zamilkła.
— Ja jestem parobczakiem przy ogrodzie u pani siostry, — rzekł Julek — i jako jej sługa muszę spełniać jej wolę. Ale to dobra pani.
Cecylja się uśmiechnęła, zlekka uderzając go po ramieniu.
— Panie hrabio, — odezwała się cicho — czy ta rozmowa na gościńcu...
I oczyma dopowiedziała reszty. Wejrzenie jej miało moc rozkazu. Hrabia popatrzył smutnie i podniósł kapelusz.
Que votre volonté soit faite! — szepnął i kazał ruszyć.
Oczy ich spotkały się jeszcze zdaleka, a panna Cecylja odetchnęła swobodniej. Koniki Julka zrazu rzuciły się trochę biec za hrabiowskiemi, ale je dłoń jego powstrzymała.
— A! — rzekł Julek, zwracając się do siostry — z twojego uprzedzenia przeciw hrabiemu, z twojego o nim milczenia wcale go sobie wyobrażałem inaczej. Ależ to tak miły, dobry i serdeczny człowiek, jakiego mi się jeszcze spotkać nie zdarzyło.
Julek, odwrócony do koni, nie widział rumieńca Cesi, nie słyszał jej westchnienia.