Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/274

Ta strona została skorygowana.

— Mój bracie, — rzekła — ja mu wielu dobrych przymiotów nie zaprzeczam, ale obok nich znajdą się i wady, których twoje poczciwe młode oczęta nie widzą... więc dajmy pokój temu. Mówmy lepiej o Ryngoldach.
W istocie o nich i ich przyjęciu wiele było do mówienia. Sama podkomorzyna, której córka się nudziła, bardzo była rada ze znalezienia jej towarzyszki, wszystkim tak do serca przypadającej. Oboje podkomorstwo ze staropolską uprzejmością przyjmowali Horyszków, którzy, odwykłszy od tych dowodów życzliwości, tem większą za nie czuli wdzięczność.
O Jadwisi tylko Cecylja umyślnie unikała rozmowy, gdyż wcale nie żartem drżała na samo przypuszczenie, żeby się Julek nie dał ująć jej wdziękowi i poufałości wieśniaczej, z jaką się z nim obchodziła.
Powrócili do domu, ona smutniejsza niż zwykle, Julek daleko weselszy. W progu już spotkali księdza Kulebiakę.
— W imię Ojca i Syna, — odezwał się. — Uszom swoim nie chciałem wierzyć, gdy mi Piotruska zwiastowała, żeście państwo oboje pojechali do Żytkowic. Cóż to za cud?
I ręce złożył, jak do modlitwy.
— Co do mnie, — dodał — Panu Bogu za to dziękuję, a jakkolwiek Ryngoldów wysoce zawsze szacowałem, bo to dom chrześcijański, w którym się jeszcze w sobotę lampka pali przed Panną Najświętszą — ale teraz to ich chyba pod niebiosa wynosić! Zabiliż klina klice Sławczyńskich! Ot dobrze, ot dobrze!
Zaproszony napowrót do domu, zawrócił się ksiądz wikary. Julek poszedł obejrzeć, jak konie postawią, Cesia z nim sama została.
— Wspomniałeś, mój ojcze, Sławczyńskich, — odezwała się — ale zdaje mi się, że między nimi a nami skończone wszystko i że już rachunki zamknięte.