Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

— Po Bożemu takby być powinno — odezwał się wikary, wzdychając — ale czy tam w ich sercach nie został przemierzły kwas... oj, nie ręczę!
— Przecież Mazurowicze ze sobą dobrze teraz żyją — dorzuciła Cesia.
— Tak, tak, jużci żyją... albo... powiedzcie raczej żyli... On był nawet jakiś czas bardzo potulny; ale znowu się tam rzeczy, słyszę, popsuły... znowu koty drą, a na czem się skończy, kto to może przewidzieć?
Cesia nie mówiła nic, ale się jej serce jakimś strachem ścisnęło, bo Henryk właśnie pisał do niej, że chce z feryj skorzystać, aby na parę tygodni przybyć do Zawiechowa, za którym tęskni. Obiecywała sobie Cesia zamknąć go i na krok nie wypuszczać z domu.
W istocie obawy ks. Kulebiaki nie były płonne; życie Mazurowiczów ulegało nieustannym zmianom, których żywy i nieugięty charakter Hanny był przyczyną. Trzpiotała się bez miary, aby zagłuszyć w sobie wspomnienia, miotała mężem i żartowała z niego, koniec końcem jednak, wśród płochości, kompromitujących ją w oczach świata, z czego sobie drwiła, szpiegujący Mazurowicz odkrył, że codzień wieczorem z pewnej szkatułeczki dobywała listy Henryka i zamknięta na klucz, czytała je, a zalewała się łzami.
— Nie — mówił do siebie — inaczej nie może być: albo on, albo ja! Póki on żyw, ja spokoju mieć nie będę — to darmo! Niech mnie potem wezmą do kryminału.
Teściowi nie mówił nic, ani żonie, lecz żółć i złość w nim wzbierała. Chciał tę szkatułeczkę pochwycić i spalić, lecz nie udało się to; żona go zbeształa, a pani sędzina zabrała listy w depozyt. Ostatni list Hanna nosiła zaszyty na piersiach — o tem mąż wiedział.
Sławczyński teraz miarkował sam, iż źle zrobił, córkę za takiego gbura wydając, ale było po czasie. On też narzekał na to, że mu się Horyszków nie udało wykurzyć.