Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Ile razy wspomniał o tem, burzył się:
— O ten Szmul! wziął pewnie dobre rebochem... ale żeby był go chciał ode mnie, dałbym także.
Wszystko to za późno przychodziło, a tu jeszcze, jak na złość, rodzina tak szanowana i szanowna, jak Ryngoldów, uwzięła się rehabilitować Horyszków. Sławczyńskiego to dobijało. Przy pierwszem spotkaniu z podkomorzym nie mógł się wstrzymać.
— Cóż to, państwo słyszę z Horyszkami w komitywie? — zawołał. — Ah, bardzo winszuję — bardzo winszuję! Gotujcież państwo wyprawę dla panny Jadwigi, bo pan Juljan nie omieszka...
I prychnął. Podkomorzy zwykł był Sławczyńskiego per ty traktować i nie czynił z nim ceremonji.
— Słuchaj — rzekł — z ciebie mówi żal, to ci przebaczam; ale rozpatrz się w sprawie, którą wznawiasz. Kto tam więcej winien?
Sławczyński rękami potarł się po łysinie.
— To jaszczurcze plemię. Wiedział Pan Bóg, dlaczego ich chłostał. Ale nie! ludzie uparli się ratować. Ano, zobaczysz, panie podkomorzy, zobaczysz... powiesz kiedyś: hej! ten szelma Sławczyński mi prorokował... nie chciałem słuchać.
— Mój Sławczyński, — odparł ze zwykłą swą zimną krwią podkomorzy — nie bredź i krwi sobie nie psuj. Powiedziałbym ci prawdę, ale mi cię żal; wolę sam znosić twoje bałamuctwo, niż się nad tobą znęcać. Bywaj mi zdrów.
Z tej strony zawsze więc jeszcze Horyszkom burza groziła; ale i druga ciągnęła także zdaleka.
O panu marszałku do zimy słychać nie było: ani się zgłosił, ani odezwał. Wyjechał urażony, można więc było wnosić, iż stosunki oziębną i panna Cecylja od śmiesznej jego natarczywości będzie wolna. Tymczasem i miłość własna obrażona, i podrażniona fantazja, i zmysły może pracowały w człowieku płochym tak, iż myśli pozyskania sobie serca pięknej siostrzenicy pozbyć się nie mógł.