Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/278

Ta strona została skorygowana.

Marszałek prawie nieustannie siedział przy pannie Cecylji w salonie, a gdy weszła do swojego pokoju, i tam gonił za nią, wynurzając jej czułość swą i spowiadając się z życia utrapionego. Potrzebował gwałtownie serca, któreby biło przy jego piersi.
Przy każdej sposobności, a nawet bez najmniejszego powodu, chwytał rączki pięknej siostrzenicy, usuwające się trwożliwie, i nie całował ich, ale je wycmoktywał najnieznośniej.
Półsłówka, westchnienia, melancholja, przy łysinie i niezłej wcale tuszy, czyniły go w istocie politowania, ale więcej jeszcze śmiechu godnym. Miłość, o ile przystała wiośnie życia, bo ją opromienia i ozłaca, o tyle później biednego człowieka czyni tak śmiesznym, jakby siwe włosy przybrał kwiatkami. Ale marszałek miał się za młodego, lat sobie ujmował, przeglądał się w zwierciadełku z przyjemnością, miewał niekiedy zabawne ruchy trzpiocika, podskakiwał na jednej nodze... usiłował biegać, a Cecylja rumieniła się za niego.
Drugiego już dnia pobytu niezmiernie przykre uczyniło to na niej wrażenie, bo widziała stopniowanie w natarczywości coraz większe i zaczęła się lękać, że może być zmuszona stać się niegrzeczną. Z pokoju panny Ceculji, która aż po Julka posłać musiała, ledwie go można było wyprowadzić, tak się do północy zasiedział.
Nazajutrz Julek dostał rozkaz cichy, ażeby nie opuszczał siostry.
— Pan Bolesław nudzi mnie swojemi czułościami, — rzekła do niego — przy tobie się trochę wstrzymuje. Tak mi już to się naprzykrzyło, że proszę cię, nie zostawiaj nas samych.
Trzeci dzień upłynął przy wzrastającej czułości, ale i złym humorze, gdyż Julek był posłuszny. Wieczorem marszałek wzdychał i rozeszli się wszyscy kwaśno.