Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/282

Ta strona została skorygowana.

jakimś kluczem, zapewne wcześniej na ten cel przygotowanym, zamyślał drzwi otwierać. Pociemku, nie wiedząc z kim ma do czynienia, począł się bronić napastowany. Milcząca walka, w której Julek powalił go na ziemię, była rozwiązaniem tej sceny. Szczęściem nikt w domu nie widział nic, ani słyszał, tak się przynajmniej zdawało.
Nim jeszcze zadniało, konie marszałka gotowe były do drogi. On sam wcześnie, okryty futrem, wybiegł z pałacu, nie przeprowadzany przez nikogo, i czekał przy lipowej ulicy.
Wrzał cały. Niekiedy pięść podnosił w stronę pałacu i, zgrzytając zębami, powtarzał, jak bezprzytomny:
— Zemstyście chcieli? — będziecie ją mieli! Odpychacie mnie — odepchną was wszyscy! Wojna — więc wojna... zobaczymy, kto z nas wyjdzie z niej zwycięzcą!
Nazajutrz rano, gdy panna Cecylja wstała i ubrawszy się wyjść chciała ze swojego pokoju, zdziwiła się mocno, widząc na progu chustkę zakrwawioną. Znaki na niej dowodziły, że należała do marszałka. Nadchodzący Julek przyznał się, że on ją tam zgubił, pożyczywszy u wuja, gdy mu krew poszła z nosa.
— Cóż się stało z wujem? — zapytała, — słyszałam jakieś chodzenie w nocy.
— Przyszła sztafeta, więc musiał wyjechać nagle i pożegnać cię kazał.
Panna Cecylja odetchnęła swobodniej.

II.

Wkrótce potem przyjechał Henryk w odwiedziny do siostry i brata. Radość była wielka, zatruta wszakże tem, że Henryka trzeba było ukrywać prawie, aby się o nim Sławczyńscy i Mazurowiczowie nie dowiedzieli. Obawiano się z ich strony jakiegoś kroku, o który u nich nie było trudno. Piotruska, Praski, do-