ni starościna będzie dobrej myśli. — Postaramy się wszyscy, aby temu raz koniec położyć... Stary roznosiciel najlepiej, żeby poszedł na zieloną paszę, bo już z niego nic. Założy sobie szynczek, będzie mu z tem najlepiej. U Sławczyńskich dziś jeszcze pewnie całą noc skakać będą... chłopcy chyba jutro przyjadą.
Wstał z krzesła.
— Nie chcę pani dobrodziejki długo zatrzymywać, — dokończył — bom się tylko dowiedzieć przyszedł, co tu słychać. Teraz, ponieważ już rosa pada i na przechadzkę za późno, tylko paciorki odmówić, zdrowaśkę na intencję ojca duchownego i pójść do łóżka spocząć... A w Bogu ufać! w Bogu ufać, — rzekł, całując starościnę w rękę. — Dobrej nocy!... zawołam Piotruską — dodał we drzwiach.
Jakoż klucznicę zastał ksiądz Kulebiaka stojącą we drzwiach ku ulicy i miasteczku zwróconych, co było zwykłą jej po trudach dnia rekreacją... Stąd widać było jadących i wracających i wszelkie pulsacje małej prowincjonalnej mieściny, w której wszyscy się znają, wiedzą o sobie i mogą odgadnąć poco, z czem i dokąd kto dąży.
Miasteczko, któreśmy tu Zawiechowem nazwali, a które mogłoby się zwać i inaczej, gdyby przyszło ściśle prawdy dochodzić — niezupełnie było podobne do innych tego rodzaju małych miast okolicy. Była to niegdyś ekonomja królewska, w której, z powodu bliskiego sąsiedztwa Białowieskiej puszczy, od kilku lat wystawiono dom, noszący niegdyś tytuł zamku. Przerabiano go w ciągu wieków, a gdy w końcu XVIII w. sprzedano ekonomję Horyszkom, mury te przerobione zostały na rodzaj pałacu. Znać w nim było i to, co z dawnych pozostało wieków, i to, co no-