Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

wiedził ją zaraz w mieście, a zaproszony na wieś, pojechał później do Walina, gdzie cały dzień najmilej przepędził. Piękna wdowa władała nim, jak chciała, a że na hrabi Sulejowskim mało pokładała nadziei, nie wahała się zarzucić wędki. Rozumieli się oboje i zachwycali sobą wzajemnie. On i ona, równie zimni sercami, z równie rozbujaną fantazją i temperamentami... zdawali się stworzeni dla siebie.
Wieczorem już, przy herbacie, piękna Łucja cicho, poufnie opowiadała, jak bez przywiązania poszła za pierwszego męża, a w godzinę potem marszałek spowiadał się jej nawzajem z tego, co mu na sercu leżało najmocniej — z nieszczęśliwych swych stosunków familijnych.
Opowiedział jej, jak się dla Horyszków poświęcał, jak ich chciał ratować i jak na najczarniejszą niewdzięczność natrafił, o której już mówić nawet nie chce. Odmalował Cesię, jako najprzebieglejszą w świecie intrygantkę, która rozwiodła hrabiego i chciała się wydać za niego — postępowanie Henryka z Mazurowiczami jako ohydne i t. p.
Nie obeszło się to bez różnych dodatków, które mogły jego podnieść na bohatera, a ich jako nikczemnych i upadłych odmalować. Pani Łucja słuchała z największem współczuciem, z ubolewaniem, i ze swej strony dołożyła coś o hrabi, o spotkaniu u Ryngoldów, o nieprzyjemnej fizjognomji Cesi, mającej wyraz jakiś ostry i fałszywy.
Przez panią Ratajewską ta spowiedź miała dalej wędrować; było to obrachowane. Przed innymi marszałek milczał o Horyszkach, ale milczenie było wielce znaczące.
Bytność ta w Walinie — która nazajutrz rano, przy wykwintnem śniadaniu na wyjezdnem, zakończyła się westchnieniami, wejrzeniami, dwuznacznikami aż nadto wyrazistemi i obojgu wlała to przekonanie, że gdyby chcieli, mogą łatwo wiekuistym