Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

Juljan przyskoczył do brata, który siedział na siodle nieporuszony i ręką tylko czoło obcierał.
— Henrysiu! co to było?.. nic ci?
— Nie wiem... ktoś strzelił do mnie, kula uderzyła mnie w piersi i musiała się spłaszczyć na pudełku.
— Jedźmy, — zawołał Julek; — rozbójnik może mieć strzał drugi... Nie uważałeś nic?
— Widziałem między drzewami uchodzącą postać, gdy się przez oświecone miejsca przedzierała, uciekając.
Kłusem wybiegli na pole, oblane księżycowem światłem, i stanęli. Henryk wziął się za piersi. Kula w istocie, przebiwszy suknie, na blaszanem wnętrzu pudełka rozpłaszczona utkwiła, zostawiając w niem dół wygnieciony.
Milczał Henryk zbladły. Nie potrzebowali silić się na odgadywanie.
— Cesi i nikomu ani słówka! Rozumiesz, Julku? Niech to zostanie między nami.
— I puścimy to bezkarnie?
— Pan Bóg ukarze — rzekł Henryk. — Ta sama ręka, co mnie cudem uratowała, weźmie na siebie wymierzenie sprawiedliwości. Julku, zaklinam cię, nikomu, żywej duszy ani słowa!
W polu byli już bezpieczni. Zwolnili jazdy, Julek jechał obok i nachylił się, aby pocałować Henryka.
— Henrysiu! jutro jedź! zaklinam cię!
— Niepodobieństwo! Cesiaby się domyśliła. Wierzaj mi, to rzecz skończona... takie wypadki nie powtarzają się. Jesteśmy bezpieczni, a ja też nie dam mu sposobności do spudłowania raz jeszcze. Zabawię swoje trzy dni z wami, a potem...
— Ja ciebie do trzeciej stacji przeprowadzę — dodał Julek. — Samego cię na krok nie puszczę.
Gdy do Zawiechowa wrócili, Cecylja już spała; weszli więc pocichu na górę i mieli czas ochłonąć, a Hen-