Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/307

Ta strona została skorygowana.

chodził tamtędy leśniczy, powracający do Bobryniec. Ten, posłyszawszy strzał, skoczył zaraz na miejsce, z którego wyszedł i gdzie krzyk się rozległ, bo Henryk, uderzony kulą, mimowolnie zakrzyknął. Tu znalazłszy tylko dymiący kłak i kawał papieru, który do kieszeni schował, leśniczy pobiegł zaraz na skraj lasu, czatować na nocnego zbója. Z instynktem prawdziwie łowieckim zasadził się na małej ścieżynie, przyczajony tak szczęśliwie, że gdy Mazurowicz, wystraszony sam swoim czynem, biegł, aby się wymknąć z lasu, leśniczy go pochwycił i obalił. Silny i zrozpaczony chłop wyrwał się wprawdzie natychmiast z rąk jego, ale ten miał czas twarz zobaczyć, odarł mu kołnierz i nazajutrz, nie mówiąc nic nikomu, udał się z tem do hrabiego.
Sulejowski załamał ręce przerażony i chciał natychmiast posyłać do Zawiechowa; ale leśniczy go upewnił, iż po dniu obejrzawszy miejsce, nie znalazł najmniejszego krwi śladu, że strzał chybiony być musiał. Po rozmyśle, postanowiono nie czynić z tego rozgłosu i zmilczeć. Hrabia sam tylko wieczorem podjechał pod domek Praskiego, aby się o braci dowiedzieć, znalazł środek wywołania do siebie Julka i z nim się rozmówił. Leśniczemu kazano milczeć, chociaż dowód był w ręku, bo i oddarty kołnierz od lisiurki, i kawałek papieru niedopalony, z adresem Mazurowicza, starczyły, aby wskazać napastnika.
Zdawało się, że to zuchwałe a nieszczęśliwe pokuszenie mogło na wieki zrazić Mazurowicza od prób tak niebezpiecznych. Pokryto milczeniem to szaleństwo.
Nazajutrz Henryk miał jechać. Pakowano się z wieczora. Cesi dawszy dobranoc, Julek przeprowadzić miał brata do trzeciej stacji. Z obawy ażeby znowu się nie narazić na jakie spotkanie, nie mówiono nawet o wyjeździe nikomu.
Północ już była przeszła. Julek siedział jeszcze u brata, który właśnie owo pamiętne pudełko i kulę