Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

Chłopak kłódkę zaczął męczyć, ale nie mogąc jej tak prędko odkręcić, urwał. Strasznie żal mu było koni, które rżały w stajni. Wrota się otworzyły i w tejże chwili pchnięty silnie Andruszka padł nawznak. Podpalacz biegł, chcąc uciec, gdy Henryk i Julek chwycili go tak silnie z obu stron, że się nawet bronić nie mógł, bo ręce mu wtył skręcono. Próbował kąsać... ale Henryk usta mu zatkał chustką. Andruszka krzyczał, budząc, co żyło, gdy Henryk z Julkiem, porozumiawszy się dwoma słowy, schwyconego ponieśli ku pałacowi. Pod schodami była komórka ciemna, w której Julek chował zapas owsa i sprzęt ogrodowy; klucz od niej znalazł się w kieszeni.
Jedne drzwi i zakratowane wysokie okienko nie dozwalały stąd uciec. Miotającego się rozpaczliwie złoczyńcę rzucono do komórki i drzwi się za nim zatrzasnęły. Dla większej pewności nadbiegającego właśnie Praskiego, szepnąwszy mu słów kilka, Julek postawił tu na straży.
Tymczasem, jakkolwiek wszystko to stało się prędko bardzo, zapalone na wyżkach stajennych słoma i siano miały czas rozgorzeć. Andruszka rozdzierał się, krzycząc ratunku... w miasteczku ktoś już, łunę ujrzawszy, uderzył w dzwon... ale pożarne narzędzia wcale w gotowości nie były, a około pałacu o nich nie pomyślano. Biegła więc rozbudzona ludność z gołemi rękami, krzycząc tylko. Co chwila można się było spodziewać, iż dach przepalony runie, płomień buchnie z całą siłą, a iskry i żużle na pałac się posypią.
Niebezpieczeństwo było tem większe, iż wiatr zwiększył się nagle i wprost dął na dach pałacowy, suchemi pobity gontami.
Na stajni gdzie niegdzie osypały się już dachówki; otworami ogień i dym parły nazewnątrz. Henryk i Julek, nie wiedząc sami, co czynić, zrozumieli wreszcie, iż stajnię poświęcić należało, a pałac ratować.