Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/310

Ta strona została skorygowana.

Szczęściem warszawiak widział ową najdzielniejszą w świecie straż ogniową i miał jakieś pojęcie o tem, że dach mokremi płachtami i wodą zabezpieczyć było można. Obaj pobiegli na strychy.
Rozbudzona Cecylja, zaledwie suknie na się narzuciwszy, wyszła na dziedziniec, łamiąc ręce. Piotruska drżąca żegnała ewangeljami i relikwjami; tłum się z miasteczka naciskał, więcej dla widowiska, niż pomocy. Dopiero przybycie księdza Kulebiaki, który nadbiegł ze służbą kościelną i dzielnem ramieniem, jakiś ład wprowadziło i zmusiło do roboty. Ludzie stanęli około studni, znalazły się wiadra, przyniesiono haki. Wody jednak za mało było, ażeby pomyśleć nawet o zalaniu na stajni pożaru. Słoma i siano odrazu tak gwałtowny ogień roznosiły, iż się staremu dachowi i dylom na stajni łatwo udzielił. Wszystko, co napełniało budynek ten i wozownię, od pierwszej iskry gorzało. Cała obawa była o pałac, ale na dachu już obaj bracia i kilku ludzi dobrej woli zwijali się, gasząc padające nań kawały siana i słomy. Gdy się pułap zawalił, ogień, choć zmniejszony, zawarł się cały w murach wewnętrznych i niebezpieczeństwo się zmniejszyło.
Wrzawa, hałas, krzyk, bieganina trwały ciągle około pałacu. Nadjechali urzędnicy z miasteczka, nasunęły się tłumy... śpieszył kto żyw, lecz po godzinie zachodu około pożaru, można już było być pewnym, że się on nie rozszerzy. Zalewano ogień między murami i odetchnęli wszyscy.
Dnieć zaczynało. Ksiądz Kulebiaka, pot ocierając z czoła, siadł na kamiennych schodach ganku i wykrzykiwał przeciw fajkom i cygarom, wszystkich podobnych nieszczęść przyczynie. Właśnie Andruszka, osmolony przy ratowaniu koni i swoich węzełków, stał nieopodal, a wikary mu groził i fukał.
— E, jako żywo! jako żywo! — krzyknął Andruszka, któremu nakazano milczenie. — Fajkim nie palił i w stajni mnie nie było, gdy się pożar wszczął.