Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

Zaświadczą to panicze, bom na górze u nich był. A kto tego nieszczęścia narobił, to się okaże... ja wiem.
Dobrze już było widno, gdy się nareszcie lud rozszedł i kilkanaście tylko osób zostało. Henryk i Julek spuścili się zmęczeni z dachu. Praski, nie dając nic poznać po sobie, przechadzał się, mając drzwi od komórki na oku.
W chwili gdy Juljan pobiegł do siostry, Henryk wziął pod rękę wikarego.
— Ojcze dobrodzieju, dwa słowa, — zawołał gorączkowo. — Odejdźmy na stronę, bo to spowiedź. Żądam od ciebie rady. Dni temu dwa wracającego z Bobryniec w nocy, zdradą w lesie postrzelił mnie Mazurowicz. Łasce Bożej i kawałkowi blachy na piersiach winienem ocalenie.
Ksiądz załamał ręce.
— Mam w ręku dowody, że on na moje życie godził. Gdy stajnia się zapaliła, wybiegającego z niej schwyciłem... także Mazurowicza. Tu (wskazał na okno komórki) siedzi związany. Co mam robić? Czy oddać go w ręce sądu? Mów, ojcze. Raz się to prześladowanie skończyć musi.
Zamyślił się głęboko ksiądz wikary.
— Pytasz się kapłana o to, czy na szalonym zemsty masz szukać? — odparł, wyczekawszy. — Ksiądz, Chrystusowy sługa, nie mogę ci powiedzieć inaczej, jak: przebacz... Jest to mąż tej, którą chciałeś poślubić; gubiąc go, każesz się posądzać, iż chciałeś się go pozbyć. Ale puścić bezkarnie, aby się jutro ten zbrodzień znęcał znów nad wami — nie można. Czekajcie i milczcie. Wiem, że Sławczyński, niespokojny o zięcia i coś przewidujący, przybył o północy do miasteczka. Pójdę do niego. Spuśćcie się na mnie.
Henryk nie odpowiedział nic; poszedł się upewnić tylko, że więzień mu nie umknął. Praskiemu polecił straż drzwi, Andruszce okna i z Julkiem razem pośpieszył do siostry.