Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

Cecylja już się była uspokoiła. Siedziała blada, starając się braci pocieszyć, a strapiona tem tylko, że Henryk jawnie się pokazać musiał i wydać z sobą.
Piotruska przyniosła właśnie kawę i przypaloną śmietankę, cała we łzach, trzęsąca się, niespokojna, że ksiądz wikary zniknął. Zaledwie tackę postawiwszy na stoliku, poczęła ręce łamać i lamentować.
— To nie kto inny, proszę państwa, tylko ten wisielec Andruszka, do wszystkiego złego pierwszy. Pewnie fajeczkę sobie zapalił. Ja sto razy mówiłam, że z tego chłopca musi być nieszczęście; ale jeżeli to jemu na sucho nie ujdzie...
— Piotrusiu, serce moje, — rzekł Henryk, — gdy się zapaliło, Andruszka był u nas na górze.
— A wprzódy ognia zatrząsł — bo skądżeby się on tam wziął. Przecie tam nikt nie chodzi, nie mieszka? Żeby zaś miało być podpalenie... co my komu winni? Boże miłosierny!
Cecylja milczała.
— Moja Piotrusiu, idź spocznij. Niema już co mówić o tem.
Chłopcy milczeli obaj. Minęła dobra godzina, gdy od miasta ksiądz Kulebiaka się pokazał, ogromnemi kroki śpiesząc do pałacu. Spostrzegłszy go w ulicy, wymknął się Henryk nieznacznie i w dziedzińcu go pochwyciwszy, wszedł z nim do ogrodu. Wikary łzy miał w oczach.
— Sławczyńskiego zastałem — rzekł. — Powiedziałem mu wszystko. Stary włosy sobie z głowy wyrywa. Raz chce zięcia poświęcić, to znowu ratować... stracił przytomność i rozum. Musiałem czekać, żeby ochłonął. Koniec końcem, gotów jest zapłacić, co chcecie, gotów za siebie i za niego dać cyrograf, byle sromu nie miał. Błaga i prosi, abyście go ratowali.
— Wszystko to — wtrącił Henryk — potrzebuje w ich własnym interesie tajemnicy. Poszedłbym sam do niego, ale będzie to nadto widoczne. Jak skoro noc zapadnie, mój ojcze, udamy się do niego razem.