U drzwi komórki niema nikogo, oprócz starego ogrodnika, który będzie milczał. Chciejcie, mój dobry ojcze, kilka słów przemówić do tego... a ja pomówię z siostrą.
Z mocnem postanowieniem nieczynienia już tajemnicy przed Cecylją, wszedł Henryk, zawsze jeszcze trochę rozgorączkowany, i pocałował ją w rękę.
— Cesiu, tobie, co nam zastępujesz matkę i babkę... tobie, której winniśmy wszystko — ja nie mam prawa dawać ani przestróg, ani nauk. Jestem zmuszony tylko cię prosić: zachowaj spokój i nie trwóż się. Nie chcę, by coś ważnego dla nas stało się bez twej wiedzy.
Cecylja spojrzała nań zaciekawionemi i trwożnemi oczyma.
— Gdyśmy wracali od hrabiego, Mazurowicz na mnie czyhał w lesie i strzelił do mnie. Kulą dostałem w piersi — tu — ale na piersi miałem pudełko darowane mi przez Sulejowskiego, na którem się kula spłaszczyła. Leśniczy hrabiego schwytał napastnika i wiemy, mamy dowody, kim on był.
Blada i drżąca szepnęła Cesia:
— Nie potrzeba było i dowodów.
— Stajnię podpalił ten sam, sądząc, że nas puści z dymem; ale tym razem schwytaliśmy go na uczynku. Mazurowicz siedzi w komórce pod schodami.
Cesia zerwała się z krzesła.
— Henryku, — zawołała — to największe nieszczęście, jakie się nam przytrafić mogło! Będziemyż zmuszeni go wydać?
— Nikt o nim nie wie, prócz nas i księdza Kulebiaki. Nie myślę się mścić, puszczę go; ale muszę spokojność naszą zapewnić. Wikary już mówił ze Sławczyńskim. Śmieszny stary, chce się nam opłacić!
— Któżby grosza jego tknął? — krzyknęła Cecylja. — Henryku! splamiłbyś się!
— Przecież mnie o to nie posądzasz; lecz zawarować się muszę — rzekł brat. — Dziś wieczorem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/313
Ta strona została skorygowana.