Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

Na te słowa, wszedł powracający od drzwi więziennych ksiądz Kulebiaka.
— Co z nim? — zapytał Henryk.
Wikary oczy zwrócił na Cecylję.
— Wiem wszystko — odezwała się cicho.
Ksiądz Kulebiaka odetchnął..
— Ledwiem się go dowołał — rzekł. — Myślałem, że go znajdę rozwścieczonym, bałem się, aby, uchowaj Boże, ćwieka jakiego nie napytał i nie obwiesił się — ale nie: zupełnie zesłabł i upadł na duchu. Płacze... opuścił go szał, a napadł strach. Sybir, ubóstwo, wszystka praca życia stracona! Dziś już nie żąda niczego, tylko się wykupić. A zważ, — dodał wikary — co to są za ludzie: obaj z teściem pierwsze słowo na ustach mieli — pieniądze. Obiecuje się precz stąd wynieść, co lepiej, i dać na siebie zapewnienie piśmienne.
— Dosyć nam będzie tego, mój ojcze, — odezwała się Cecylja — gdy obaj ze Sławczyńskim podpiszą to zobowiązanie, stwierdzone świadectwem waszem.
Spojrzała na Henryka. On głową skinął, że się zgadza.
— A każcie mi teraz dać kawy, — zawołał, padając na krzesło, wikary — bom, choć nie ułamek i siły mam dosyć, ale dzisiejsza noc, a potrosze i dzień, jakoś mnie złamały. I jedną mszyczkę świętą przyszło dla was opuścić. Ale Bogu milsze to może, iżem tu był, z wami.
Obstąpiły go dzieci, a stary głowę w dłoni utopił zamyślony.
— Przebyliśmy chwilę, jaka się w życiu ludzkiem trafia rzadko — dodał zcicha. — Sprawiedliwość Boża ma swe drogi, których my nie widzimy, i swe rachuby, których my nie rozumiemy. Rzadko tak jawnie pomsty szuka i tak się objawia, jak dzisiaj. Ja na to, co się tu stało, patrzę z trwogą, jakby wobec siły Bożej, przed którą człowiek czuje się prochem. A otośmy obecni byli wyrokowi i spełnieniu.